sobota, 12 listopada 2011

No i bosko, tak po polsku

Mieliśmy wczoraj niezły pokaz tego, co potrafią media. A idzie o wydarzenia warszawskie, czyli obchodzenie świąt narodowych po polsku.
Moja wczorajsza przygoda z mediami (polskimi, zwykle omijam je dużym łukiem) zaczęła się gdy przerzucając kanały, zobaczyłem relacje z Wawy i postanowiłem to poobserwować. Obserwowałem, co jakiś czas przerzucając się między TVN24, TVP Info i Polsat News. TVP1i TVP2 dawały w tym czasie jakieś filmy czy coś tam. A zaczynałem przerzucać kanały, gdy zachowanie relacjonujących dziennikarzy przekraczało mój poziom tolerancji.
A więc moje obserwacje wyglądały tak: gdzieś po 13 lewacy atakują policję. Stacje podają, że kilku (6 - .8) funkcjonariuszy jest rannych. Potem na Placu Konstytucji kibice walczą z policją. Media podają, że 8 funkcjonariuszy jest rannych. Nie wiem, czy o tych ośmiu trzeba odjąć tych 6 - 8 poranionych przez lewaków. Całkiem się w tym gubię, gdy po jakimś czasie słyszę, że jest dwóch rannych funkcjonariuszy. W między czasie zamieszanie, związane z informacją o delegalizacji Marszu Niepodległości. Wątpliwa pomyłka, wygląda na czysta prowokację. Media oczywiście nie komentują. Bo są niezależne i nie muszą.
A potem wszystkie trzy stacje grają już do jednej bramki - jak organizatorzy marszu mogli dopuścić do takiego wandalizmu. Wszystkie stacje dzwonią więc do nich i na żywo przepytują w temacie.
No i żadna nie zadzwoni do organizatorów strony przeciwnej z tym samym pytaniem. Czysty obiektywizm. Wszak media są niezależne.
No i jeszcze dzisiaj rano widzę na jednej z ww stacji jakiegoś młodego błazna, który kpi sobie, a propos niemieckiej antify, że może Niemcy przypłynęli sobie na Szlezwiku-Holsztynie (jak się wyraził ;-)).
Błazen? Nie, chyba dużo gorzej.
Wg oficjalnego komunikatu policji zatrzymano 210 osób, w tym (sic!) 92 Niemców (no i jeszcze trzech z innym obywatelstwem).
Mało kto tym się zajmuje, mimo, że wyraźnie wspomina o tym Prezydent Komorowski, komentując obchody Święta Niepodległości w Wawie. To niewygodny temat. Wszak wszystko co robią lewacy jest dobre i postępowe. Jak za czasów komunizmu, gdy Czerwone Brygady i Carlos, to było samo dobro.
Tak więc ukochana przez media skrajna lewica pozostaje bezkarna, a urządzanie przez nią obchodów Polskiego Święta Niepodległości (choćby było ono anachronizmem dla niektórych), poprzez sprowadzanie niemieckich bojówkarzy, którzy atakują wszystkich z polskimi flagami (co miało miejsce w Warszawie) pozostaje bez komentarzy - bo ciężko byłoby dać jakiś komentarz, prawda Panowie dziennikarze? Wszak nie takie dostaliście zadanie od swoich szefów.
No cóż, zaraza lewacka to chyba znak naszych czasów, od 'oburzonych' przez antifę po wiele im podobnych zjawisk. A drugim znakiem są niezależne media. Trzecim, specyficznie polskim, jest zrzucanie odpowiedzialności na innych - więc media podawały wczoraj, że za wszystko odpowiadają organizatorzy Marszu Niepodległości, organizatorzy, że lewacy, ktoś w tv powiedział, że policja, Ziobro, że Tusk, niejaki prof. Krasnodębski, że Komorowski, na pewno ktoś rzucił, że Kaczyński. 
Qrwa, wszyscy, a zrzucanie na innych świadczy tylko o tym, że wypowiadają się smarkacze.
I mam propozycję, jak najbardziej zasadną po ostatnich obserwacjach. Przenieśmy stolicę np. do Poznania (może być i Gniezno, by było historycznie uzasadnione). Albo do Krakowa. Bo elity warszawskie już dawno się zdegenerowały (jeżeli w ogóle były).





poniedziałek, 31 października 2011

Moje demony 1. - reklamy

Będąc osobnikiem o wielu ułomnościach, nie potrafiącym odciąć się od otaczającej rzeczywistości jak jakiś mnich pustelnik albo po prostu człowiek mądry, mam swoje demony.
Demony, które odzywają się we mnie, gdy z zewnątrz oddziaływają na mnie określone bodźce.
Zacznijmy od czegoś, co występuje dość powszechnie i z czym spotykamy się prawie wszyscy, ale wielu z nas doskonale sobie z tym radzi. W przeciwieństwie do mnie.

Reklamy telewizyjne i radiowe. A wszystko rozpoczęło się w lecie, gdy dużo podróżowałem samochodem służbowym z zepsutym CD. Był to okres reklam ciamkających. Cały pomysł polegał na tym, że ktoś gadał z pełnymi ustami jakie to dobre żarcie jest np. na stacjach benzynowych. Dno? Dno. W moim przypadku skutek był taki, że nie kupię nigdy żadnego żarcia na stacji, bo zaraz przypomni mi się ciamkający idiota.

Następnie telewizja zaczęła aplikować nam reklamy różnych środków na kłopoty żołądkowe. Reklamy były na przemian - raz środek na zaparcia, raz na sraczkę. Na przykład pani z zaparciem brała środek i zaraz potem wskakiwała do basenu - miałem wizję, jak tej pani puściło zaparcie i poszła po nim porządnie się obmyć. Tylko dlaczego w publicznym basenie? Z litości nie przytoczę nazwy tak skutecznego środka. 
No chyba, że ta pani zaraz wzięła środek z następnej reklamy i skutecznie ją wstrzymało. Nie wiem. To skomplikowane.

Mamy też reklamy środków na odchudzanie, wyzywające osoby o większej tuszy od świnek i hipopotamów (Dno? Dno.) I reklamy, w których pewne osoby, które po nadmiernym nażarciu się, jedzą cudowny jogurt czy inne coś i już są lekkie jak piórko. Oczywiście subiektywnie bo w ich przypadku lepiej byłoby nie pchać tyle w siebie. Zdrowia szkoda. I lekkie jak piórko nie będą, nawet jakby zjadły 10 opakowań takiego 'cudownego' środka.

No i wkurzją mnie banki, providenty i im podobni, namawiający do brania kredytów ;-). Znajdą wielu takich, których potem będą wierzyciele ścigali. No tak, było myśleć, zamiast ulegać reklamom.

No dobra, są też reklamy, które lubię. I mogę je oglądać nawet 5 razy dziennie. Bo mi się podobają. Oczywiście nie mają żadnego wpływu na moje zakupowe wybory, ale przynajmniej nie powodują mojej niechęci do reklamowanych produktów. Po prostu inteligentne etiudki filmowe. Od pewnego czasu dobrą passę mają tutaj operatorzy komórkowi, producenci samochodów, mój ulubiony Castrol, którego produktów nie używam, czy reklamy Axe z pięknymi aniołami ;). Przyjemność oglądania ich reklam jest jedynym, dla mnie, uzasadnieniem istnienia reklam w ogóle. 

Aha, moje koty nie kupowałyby whiskasa, nawet nie chcą go powąchać ;-)))

cd. Właśnie dowiedziałem się z reklamy pewnej znanej firmy od drukarek, że różnica między formatem A4 i A3 to 141%. Matematyczne matoły? Dokładnie. Jakby nie liczyć, po powierzchni czy po przekątnej, to takiego wyniku nie otrzymamy.

I trafia mnie jak słyszę 'pij gorący do kanapki'. 

czwartek, 29 września 2011

Jeszcze jestem ;-)

Nie pisałem tutaj ze sto lat.
Tak się ze mną porobiło. I tak wyszło.
Coś się zbliża, jak widmo krąży nad Polską. I mnie obudziło, jak jakiegoś demona przeszłości. Tak, tak, to tzw. wybory. Może zanęciło mnie sprawdzenie, czy wróżby z fusów się sprawdzą (jakżeż mogłyby się nie sprawdzić). A może podkurzyli mnie już za bardzo różni prezesi i przewodniczący, pieprzący bzdury, straszący, powodujący alergię. No cóż, bardzo źle na nich reaguję, z ostrym womitowaniem włącznie i chyba trzeba będzie zgłosić się do RPO, by dla dobra wielu obywateli kazał im się usunąć z życia publicznego, i byłoby to z większym pożytkiem publicznym niż księżycowe pomysły, że publikowanie zdjęć przestępców jest naruszeniem ich praw obywatelskich.
Przestępca ma wybór i powinien wiedzieć, że naruszając czyjś spokój może zostać upubliczniony, a obywatel nie ma wyboru i musiałby pozbyć się radia, telewizora, nie wychodzić na ulice, bo zaraz usłyszy jakiegoś polityka albo nie daj Boże zobaczy go na plakacie. To całkiem niesprawiedliwe.

Tak, tak, wiem, że jest wolność słowa, ale dlaczego najwięcej publikują akurat tych, co gadają bez sensu w studiach wyborczych i ich, nie całkiem ten tego, szefów? Nie słyszałem od większości z nich jakichkolwiek sensownych wypowiedzi.

I nie zmieniłem swojego poglądu na tzw. głównych rozgrywających, jedną partię, która gada i nic z tego nie wynika, i drugą, jakżeż chorą w swoich poglądach i wypowiedziach.

I zostaje mi wybór - albo pójść zagłosować zgodnie z sumieniem, co akurat oznacza tyle samo co oddać nieważny głos (czego nie rozumiem, bo zagłosowanie na nikogo jest wg mnie ważnym głosem i jako takie powinno być liczone do oddzielnej puli) albo głosowanie na mniejsze zło.

Tak czy siak, różowo najbliższych lat Polski nie widzę.

sobota, 23 kwietnia 2011

Swoją drogą ciekawe, że tyle długich miesięcy (lat?) trzeba było wielu publicystom i politykom by zauważyć paralele między Kaczyńskim a Hitlerem. Coś co budziło zaniepokojenie w jego wypowiedziach i działaniach, coś co przypominało o czasach polskiego socjalizmu umykało (lub było lekceważone) przez wielu, wydawało się, że antytotalitarnie nastawionych.

I w dalszym ciągu wielu uważa, że PiS to prawica i tam się garną właśnie z tego powodu. A może dlatego, że do rozróby w kupie raźniej. Trzeba sobie tylko zadać pytanie, co to jest prawica, prawicowość. I ustawić ją po innej stronie niż populizm. Bo populizm nie jest ani prawicowy, ani lewicowy. W wykonaniu PiS jest mieszanką lewicowego socjalu (w populistycznym wydaniu) i nic mi nie przychodzi do głowy, czego prawicowego. Sam antykomunizm, prezentowany przez prezesa w niektórych jego objawieniach nie jest żadną miarą prawicowości. Komunistów tępił też Stalin i Hitler, przy czy ten drugi programowo, jako narodowy socjalista.

Każdy, kto dąży do władzy, każdy kto dąży do narzucania innym swoich poglądów, jest moim wrogiem. To moje motto, bo to mój świat.

piątek, 15 kwietnia 2011

Chłopcy się bawią.
Jacek Cieślikowski: Jak podają media, Lech Kaczyński był najlepszym prezydentem Polski, walczył o Polskę suwerenną i dostatnią. Jeśli to pana nie przekonuje, to niech pan z Polski wyjedzie!


Ja: jakie media taki prezydent, sam spieprzaj jak chcesz


Staszek Pięta: przydałaby się jakaś stara pepesza, to byśmy tutaj sprawę obronili


Niejaki Brudziński: Mamy długą pamięć


Chcą zrobić powtórkę z 33?


Ten sam kaliber. Ta sama mentalność. Skąd to się bierze?

niedziela, 20 marca 2011

no i miałem już naprawdę nie pisać tutaj, ale do tablicy wywołał mnie niejaki Legutko, dopisujący do swojego nazwiska profesor, bo myślał, że to mnie przestraszy, skurczy, w pokłony dla tytułu skłoni czy coś tam jeszcze, ale za długo na tym świecie żyję i niejednego profesora już widziałem i słyszałem, więc mnie to nie rusza. Otóż ten niejaki Legutko zjeżdża takich jak ja w swoim blogu w salonie24, pisząc, że Ci, co im się obie strony naszej kochanej sceny politycznej nie podobają, sami siebie oszukują. O ty profesor, pomyślałem sobie, kolejny, który próbuje ustawiać ludzi tłumacząc, że to on jest 'rzecznikiem' prawdy jedynej.

Kolejny kibol obecnych przepychanek, który w czasach 'dobrego socjalizmu' przyswoił sobie przekonanie, że można ludziom narzucać punkt widzenia i ich obrażać, gdy mają inne zdanie.

A na razie mamy nieudaczników kontra populisto-paranoików (nie obrażam, tylko oceniam za działania).

Coś jakby ONZ kontra Unia Europejska, tylko w wydaniu drużyn podwórkowych.

Zresztą ONZ popisała się odyseją, ani kosmiczną, ani homerowską, ani komiczną. Taką w stylu naszego rządu (dopalacze, fotoradary i setki innych przykładów).

Ale dla miłośników kotów jest też dobra wiadomość - okazało się, że kot andyjski zamieszkuje nie tylko wysokie Andy, ale i w Patagonii można go znaleźć. Co prawda wolałbym wiadomość, że Polska może też mieć jakieś normalne rządy, ale jak widać, w XXI wieku łatwiej o odkrycie jakiegoś nieznanego zwierzaka.

Tylko Japonii szkoda.

Dobranoc.

niedziela, 20 lutego 2011

Dawno się nie odzywałem tutaj, nie? No.
Ufam jednak, że nikt nie stracił z tego powodu. I tak trzymać.

Tym bardziej, że nic się nie zmienia w naszym pięknym kraju. Skuteczność rządzących nie odbiega od normy, tej naszej, polskiej. Poziom głównej, ponoć, opozycji, nie pozostawia nic do życzenia, bo od nica trudno sobie czegoś życzyć . Czysty wynik 0:0.

Dalej kłócimy się bez sensu na blogach, starając się pokazać jako wybitny kibol PiS-u lub PO.
Dalej twierdzimy, że PiS to prawica (Jezu, jak to mnie wkurza, prawica bo krzyż?).
Ot, grajdołek.
A życie toczy się dalej.
Przeżyliśmy (niektórzy przyjemnie, niektórzy pewnie mniej) Walentynki, dzień kota, teraz przeżywamy arabską 'wiosnę ludów', która spowoduje jeszcze wiele zawirowań w naszym, 'zachodnim' świecie.
Ale nie martwmy się na zapas. Jeszcze za rok będą Walentynki i dzień kota.
Potem zobaczymy.

Zresztą i tak nie jesteśmy ponoć stąd, więc za bardzo się nie przywiązujmy do miejsca - przecież niedawno ogłaszano, że Ziemia, nasza matka, sama życia stworzyć nie potrafiła, tylko czekała, aż jej coś z kosmosu przyleciało. Więc my, tak prawdę mówiąc, ani Polacy, ani Ziemianie, tylko najprawdziwsi kosmopolici. I tylko patriotyzm kosmiczny jest jedynym uprawnionym. No chyba, że lubimy się zawężać, a lubimy. Pamiętacie, gdy jako dzieci, właziliście w jakiś kącik, bo tam czuliście się bezpieczni? A jeżeli twierdzicie, że nie pamiętacie, to po prostu oszukujecie, innych bądź siebie.
Bo bardzo lubimy się oszukiwać. Jest wtedy przyjemniej. Przynajmniej na pewien czas. Potem jest gorzko.

Prześledźmy pokrótce tę naszą psychiczną ekspansję. Gdy jesteśmy dziećmi, bezpiecznie czujemy się w jakimś kąciku, czy w ramionach matki. Potem, w miarę wzrastania, nasza przestrzeń rośnie wraz ze świadomością. Jest to dom, podwórko, wioska czy miasto. Potem zaczynamy twierdzić, że jesteśmy obywatelami tego czy innego kraju, bardziej ekspansywni nazywają się europejczykami czy nawet obywatelami świata (tzw. światowcy), mając w myśli naszą nieudaczną Ziemię. Ale to wszystko to tylko zawężanie prostej rzeczywistości, samooszukiwanie się, próba znalezienia bezpiecznej strefy dla naszego jestestwa. Samoograniczanie się, z lęku czy lenistwa.

Bo tak naprawdę jesteśmy, dosłownie, właśnie kosmopolitami, co stwierdził już ponoć Diogenes (mądry był gościu z niego). Kosmopolita od kosmosu oczywiście.

Ja natomiast zatrzymałem się na patriotyzmie dla mojej strefy czasowej. Do szerszego jeszcze nie dorosłem. A więc dobranoc.

piątek, 14 stycznia 2011

Czasami przychodzi taki czas, że człowiek zaczyna nagle widzieć to co robi tak bardziej obiektywnie (nazwijmy to olśnieniem, iluminacją, czy jak zwał tak zwał) - w każdym razie to taki moment, gdy stwierdzamy, że 90% naszej aktywności (to w przypadku optymistycznym, bywają przypadki na 100%) jest bez sensu. Najczęściej dzieje się tak, gdy w naszym życiu następuje jakiś dramatyczny zwrot lub wydarzenie. Wyłącza się wtedy codzienna rutyna i widzimy np., że wszystko co dziś zrobiliśmy, było bez znaczenia.

Okrutne, prawda?

Mi się takie przypadki zdarzają bez dramatycznych zwrotów, ot tak, z czystego widzimisia. Dobrze, że zawsze jest te 10% (w moim przypadku 38  - 67%) sensu w tym co robię. Tak dobry wynik osiągam w wyniku ćwiczeń i częstych iluminacji, czy może raczej stanu bezmyślenia - tzw. bezmyślności. Drugim czynnikiem osiągania dobrego wyniku jest minimalna aktywność, dzięki czemu nie robię niepotrzebnych rzeczy. Polecam, to doskonałe ćwiczenie.

Martwi mnie natomiast stan umysłów dwóch głównych rozgrywających naszej sceny politycznej. Popatrzmy: DT zachowuje się tak, jakby był w stanie ciągłego letargu, z którego następują chwilowe przebudzenia. Czasami odnosi się wrażenie, że pacjent robi więcej dobrego będąc w stanie letargu, niż w stanie pobudzenia. Bo nie robi wtedy bałaganu. Jeżeli u pacjenta występują chwilowe olśnienia czy iluminacje, to i tak najczęściej kończy się na niczym. Bogu dzięki, że kraj mimo tego jakoś funkcjonuje. Bo tak naprawdę, bardziej zależy to od nas, niż od tych na górze.

Przypadek drugi, czyli JK jest przypadkiem, któremu olśnienia zdarzają się tylko, jak jest na prochach i nie kontroluje się. W innych przypadkach świadomie unika takiego stanu, w myśl zasady, że myślenie zabija. I faktycznie, są przypadki, że po osiągnięciu pewnego stanu umysłu myślenie może zabić. To jest najprawdopodobniej taki przypadek. Taki pacjent znajduje się w stanie ciągłego pobudzenia, w którym tworzy swój własny świat, a tego zwykłego już nie widzi.

Co mnie niepokoi osobiście, to fakt, że ludzie często wybierają takich pacjentów na przywódców, czego dowodzi wiele przypadków poprzedniego stulecia. Co więcej, widać obecnie wielu fanatycznych wyznawców takiej osobliwości, zarówno na forach internetowych, jak i wśród dziennikarzy wszelakich mediów, polityków, czy na ulicy. To podobno znak ciężkich czasów, ale nie sądzę by takie teraz były. I nie jest to brak alternatywy, bo takowy nie rodzi fanatyzmów. 

Jedyna diagnoza, jaką mógłbym postawić jest taka, że stan ciągłego urojenia jest jednak dość powszechnym stanem wśród ludziowatych. Czym wpisuje się w normę. Przez co wpisuje się w demokrację. Która, jak mówią, nie jest idealna, ale nic lepszego nie wymyślono.

I tym smutnym akcentem mówię dobranoc.


niedziela, 2 stycznia 2011

Na ten Nowy Rok

No właśnie, przyszedł, wkroczył, opanował. Ten Nowy Rok oczywiście. I co się zmieniło? Cyferka w kalendarzu. Ale to zawsze jakiś pretekst, by się w Sylwestra pobawić i fajerwerków napuszczać. Człowiek zawsze pretekst znajdzie.

A propos człowieka, to przecież zeszłym rokiem ogłoszono w "Nature", że to nie tak drzewiej z człowiekiem bywało, jak nas uczono. Bo mieliśmy jeszcze innych kuzynów, po których ostała się ino kosteczka, a z neandertalczykami to się na potęgę krzyżowaliśmy, co by wyjaśniało wiele pozytywnych aspektów natury ludzkiej. Bo skądś się wzięły. Zresztą wystarczy spojrzeć na swoją twarz w lustrze powiększającym - neandertalczyk wypisz, wymaluj. Stąd zresztą moje przypuszczenie, że dokładny obraz tego kuzyna z Ałtaju, po którym została ino kosteczka, otrzymamy patrząc z bliska na siebie w lustrze pomniejszającym. Cóż za maszkara, to dobrze, że oprócz kosteczki nic nie zostało. Chociaż męczy mnie nieodparte wrażenie, czy właśnie Boris Karloff, słynny odtwórca potwora Frankensteina, nie był takim ostatnim człowiekiem ałtajskim. Chociaż dla niepoznaki urodził się w Londynie i nazywał się William Henry Pratt. Ale Pratt, nie Pratt, na Anglika nie wygląda, na ałtajczyka a i owszem.

Ale mamy Nowy Rok i spójrzmy optymistycznie w przyszłość. Po roku zeszłym jesteśmy co prawda spolaryzowani dużo bardziej, niż rok wcześniej, i potrafimy się tylko wyzywać, w czym nieoceniona zasługa prezesa JK i paru jego zauszników, jak Brudziński czy Czarnecki (to taki gościu, co to chciałby, aby o jego ulubionym prezydencie na klęczkach, a o obecnym sam mówi, że szczeka jak pies - no cóż,  Komorowski nie jest moim ulubieńcem, ale Rychu przegiął na maxa) i bardzo wielu mediów, od rzepy przez wybiórczą po różne mypisy itp.itd. Zresztą łatwiej byłoby chyba wymienić te media, które nie uczestniczyły w polaryzacji, jak np. nie istniejący Kalejdoskop Techniki, czy z istniejących Delta, pewnie jakieś magazyny szachowe, poradniki hodowców kotów i psów oraz magazyny motoryzacyjne, komputerowe i fotograficzne. Co do erotycznych nie jestem pewny, bo ich nie czytałem, bo nie do tego służą.

A więc spójrzmy optymistycznie, bo wg przepowiedni z wosku ten rok będzie wyglądał tak:
- dalej nie będzie wiadomo, kiedy wejdziemy do strefy euro, za co dzięki wielkie Bogu, bo wejść nie zdążymy przed bankructwem euro;
- żadna droga ekspresowa do Lublina nie zostanie wybudowana, dzięki czemu moje miasto pozostanie zieloną oazą, o której mówił Tusk, na szarej mapie Polski i nie będzie zadeptywany buciorami turystów i inwestorów, i żaden przemysł nie będzie psuł sielskiego krajobrazu miasta;
- nasz deficyt wewnętrzny będzie rósł, ale do końca roku pozostanie mniejszy niż deficyt USA;
- wybory wygra PO, powiedzmy, że dostanie 37%, potem będą znikający PiS i powracający łeb hydry SLD - po ca 20%. Resztą głosów podzieli się PSL z kimś tam - wosk miał wątpliwości;
- złoto pójdzie ostro w górę, jak zawsze w kiepskich czasach;
- dzięki odpowiedniej polityce rządu w kształtowaniu ceny benzyny, znacznie zmniejszy się zatrucie środowiska naturalnego przez samochody.

Potem wosk wylał mi się na podłogę i niestety nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na kilka innych istotnych dla mnie pytań. Trudno, za rok będę bardziej uważał. A jeśli coś się nie spełni, to pretensje do wosku, a nie do mnie. Przyjemnego roku.