niedziela, 28 listopada 2010

Jak szybko rośnie Twój mózg? Czyli przewaga psa nad kotem.

News dnia znalazłem tym razem w Polska The Times, a jego autorem jest Jack Malvern. Ale spokojnie, to nie jego wymysł - on tylko przedstawia wnioski wyciągnięte przez naukowców Uniwersytetu Oksfordzkiego. Otóż mózgi stworzeń tworzących grupy społeczne rosną szybciej niż stworzeń samotniczych. Co za tym idzie, wszelkie psowate dużo lepiej radzą sobie z rozwiązywaniem problemów niż kotowate indywidualności, gdyż społeczne interakcje są dobre dla mózgu. Stąd też bliskie pokrewieństwo rozwojowe między psami i ludźmi.

I rzeczywiście, można zauważyć wiele podobieństw. Zarówno psowate jak i ludziowate wykształciły wiele wspólnych zachowań, doskonale pomagających w rozwiązywaniu problemów życia codziennego. W szerokim wachlarzu tych wspólnych zachowań znajdziemy takie jak: łaszenie się, przymilanie, napadanie kupą na inne osobniki itp itd. Inne wspólne zachowania, jak np. wytarzanie się w kupie, muszą dopiero być przedmiotem badań, bo nie wiadomo wprost jak pomagają w rozwiązywaniu problemów.

Nie do końca naukowcy ustalili jeszcze skąd biorą się niektóre zachowania. Jednym z przykładów jest często używana inwektywa: 'ty psie', która w świetle powyższych ustaleń nie ma racji bytu. Pierwsze hipotezy wskazują jednak, że używana jest ona przede wszystkim przez osobników niedostosowanych społecznie, stąd o mniejszym stopniu rozwoju mózgu i najprawdopodobniej wyraża ona zazdrość z rozwoju intelektualnego rozmówcy (a zazdrość to cecha maluczkich, nie potrafiących rozwiązywać swoich problemów).

W innym świetle można też zacząć odczytywać powszechne nazywanie policjantów 'psami' przez młodociane watahy. Może to być nie inwektywa, jak często się dotąd przyjmowało, ale wręcz wyrażanie pewnej zazdrości i podziwu. Otóż wataha policjantów, jako lepiej społecznie zorganizowana od watahy młodzieżowej, zapewnia swoim osobnikom lepszy rozwój intelektualny, co w historycznym ujęciu pozwoli na opanowanie świata właśnie przez watahy policyjne, usuwając watahy młodzieżowe w cień i w konsekwencji wyginięcie.

Nie wszystkie jednak problemy szybszy rozwój intelektu dzięki życiu w kupie potrafi rozwiązać. Jednym z przykładów, wspólnym dla psowatych i ludziowatych, jest problem kota siedzącego nam na karku z wbitymi pazurami. Tutaj pomóc nam może chyba tylko poczciwa ewolucja, która w obu grupach mogłaby wykształcić coś w rodzaju pancerza z kolcami, jaki wytworzyła już miliony lat temu u dinozaurów. Jednak ewolucja to dość gnuśna nasza matka i na taką pomoc będziemy musieli poczekać następne miliony lat.

Jednym z przykładów potwierdzających badania naukowców oksfordzkich jestem właśnie ja. Otóż jako znany odludek i aspołecznik o ciągotkach egocentrycznych padłem chyba ofiarą nie tylko spowolnienia rozwoju intelektu, ale wręcz uwstecznienia. Ponieważ natura dała mi kiedyś swego rodzaju szanse na rozwój, obdarzając czaszką o trochę większych rozmiarach niż przeciętne, a ja nie żyjąc w kupie owej szansy nie wykorzystałem, mój organ intelektu zaczął powoli kurczyć się i teraz, przy gwałtowniejszych ruchach głową wyraźnie słyszę odgłos identyczny z tym. jaki wydaje uschnięty włoski orzech.  To, czy ten post także potwierdza powyższą tezę nie mam pewności. Otóż istnieje druga hipoteza, a mianowicie taka, że przyrzekłem o polityce nie pisać. I takie są skutki.

wtorek, 23 listopada 2010

No dobra, skończyła się cisza, więc można sobie pohulać. Bo jak mówi pewien mój ulubiony polityk "Gdyby nie perfidna akcja, byśmy te wybory wygrali". I to prawda. Bo na przykład, gdyby nie perfidna akcja moich genów, byłbym najprzystojniejszym gościem na świecie, itd. Więc też mam absmak. Bardzo mi się podoba to słowo. Jest takie jakieś, no wiecie. A tak w ogóle to współczuję gościowi, bo jakżeż to tak, dwa razy w ciągu roku przegrać przez tych samych ludzi, raz dlatego, że ich trzymał, drugi dlatego, że ich wyrzucił. To tak, jakbyś, Drogi Czytelniku, raz wywinął orła bo nie patrzyłeś pod nogi, a raz, bo właśnie tam spoglądałeś. Nic, tylko zżymać się na los.
Ale tak prawdę mówiąc moi ulubieńcy są tak monotonni, że już mi się rz.....gać chce, więc przysięgam nic o nich nie pisać. Przynajmniej dopóki nie weźmie mnie znów zdradziecka ciągotka. Jdmns.
A wracając do wyborów: jak pisałem wcześniej o tzw. kampanii wyborczej w mojej okolicy, to polegała ona na rozklejaniu gdzie popadnie swoich zdjęć z niezbędnymi danymi: numer listy i pozycja na liście. Za wyjątkiem gościa z samolocikiem nie zauważyłem śladu jakiegokolwiek programu (no chyba, że za program uznać hasła w rodzaju "jedyna z Lublina" lub "ruda do rady"), więc zdziwiłem się tak dużej frekwencji wyborczej. Proszę sobie wyobrazić, że ponad 40% uprawnionych poszło głosować na zdjęcia. Mam wrażenie, że rozpleniła się u nas moda wprost z  rządzącej Warszawy: zero programu, zero działalności. Ot, pokazać się gdzieś, czasami powiedzieć coś z większym lub mniejszym sensem i wystarczy dla maluczkich, czyli wyborców. Oni nie muszą przecież znać się na tym, co my tam, na wyżynach władzy robić będziemy, więc po cholerę ich informować. Wystarczy, że od czasu do czasu do prasy wymsknie się wiadomość, że kolejna zapowiadana ustawa idzie do kosza, albo, że budżet miasta się właśnie wali, albo, że nie będzie kolejnej zapowiadanej drogi, bo kaska potrzebna gdzie indziej.

I to mnie smuci, że właśnie w wyborach samorządowych nie pojawiło się więcej lokalnych sił, które zajęłyby się ze znawstwem lokalnymi problemami. Możemy zazdrościć (nie tylko Lublin, ale prawie cała Polska), takim przypadkom jak Gdynia czy niektóre gminy, gdzie ludzie wyraźnie głosowali na tych co już się sprawdzili. Tam przynajmniej wybór był świadomy. No cóż, podobno nasza demokracja jest jeszcze młoda i nie wykształciła swoich 'kadr'. Ciekawe czy dożyję innych czasów, szczególnie w tym południowo-wschodnim zaścianku lubelsko-rzeszowskim. Ot, taki polski skansen. 
Idę spać, bo mi się chce. Spać oczywiście.


  

sobota, 20 listopada 2010

Zerwałem się dzisiaj wczesnym rankiem z jakimś dręczącym mnie uczuciem, że coś jest nie tak. Spojrzałem na zegarek: wskazywał dziesiątą trzydzieści. Coś dzwoniło mi w uszach. Coś złowieszczego. Nie to, żebym nie wiedział, w którym kościele dzwonią, bo akurat w żadnym. Nie o dziesiątej trzydzieści. Musiała minąć dłuższa chwila, w której słyszałem każdy szelest przy najlżejszym poruszeniu, nim zacząłem sobie uświadamiać, że to, co dzwoni mi tak złowrogo w uszach to nic innego jak cisza, i to nie byle jaka, wyborcza. Nie mogłem już dłużej znieść tego stanu. Zszedłem czym prędzej do kuchni specjalnie głośno tupiąc na schodach i zacząłem hałasować przestawiając bez sensu naczynia. Wszystko, tylko nie ta cisza. Powoli, powoli szczęk naczyń zaczął przywracać normalność do tego świata i mojej duszy. Wyrwałem się ze złowrogich objęć ciszy. Boże, jak dobrze.

A w Wyborczej wcale nie cisza. Można przeczytać sobie, jak to w Poznaniu odbywał się 'Marsz Równości', jak nieśli tam transparent 'równe prawa to nie przywileje', jak im ponoć kibice grozili, ale policja ich uratowała. I wszystko byłoby ok, bo policja ma między innymi chronić słabszych, tylko jest jedno ale. Dziewięć dni temu to ci obecnie biedni, nierówno traktowani i słabsi występowali w Warszawie w roli agresorów, razem z "Panem Biedroniem", (który i w Poznaniu musiał się pokazać), blokując legalny pochód, wykrzykując zawołanie spopularyzowane przez hiszpańskich komunistów z okresu wojny domowej "nie przejdziecie". I to właśnie oni dziewięć dni wcześniej odmawiali innym równego traktowania. 

Czyżby chcieli być równiejsi między równymi? A może należy wreszcie powiedzieć im i wszystkim tym, którzy w podobny sposób podchodzą do życia: nie przejdziecie? Chyba najwyższa pora.

piątek, 19 listopada 2010

No i mamy, na co sami zapracowujemy ;-). Właśnie przeczytałem, że ustawa, co to miała ułatwić podatnikom życie i zmusić pracodawców, by rozliczali się za nas, po wielu szumnych zapowiedziach właśnie trafia do kosza. Czyli Tuskorządy nic nie zmieniają ze swej praktyki i nawet tuż przed wyborami samorządowymi pokazują, że "gnuśność na sztandarach jest naszym zawołaniem". 
Z drugiej strony politycznej barykady czytam jakieś chore listy, do mnie także skierowane, od których mnie mdli, i których autor liczy u czytających na znacznie krótszą pamięć, niż Polacy standardowo wykazują, np. w stosunku do czerwonych.
Ale my wiemy, że mamy taki wybór jaki mamy, więc zachowujemy się jak zwykli kibole dwóch klubów piłkarskich - bij zabij przeciwnika, ja tu bronię honoru mojej drużyny, a od myślenia jestem zwolniony, bo to męczy. Takie myśli mi przychodzą gdy czytam sobie czasami komentarze do jakichkolwiek wiadomości politycznych na jakimkolwiek portalu. Bo ponad 90% komentarzy to takie w 100% procentach zaangażowane wypowiedzi, co to widzą tylko, że przeciwnik zły, a my są jedynie słuszne. Zresztą rozmowy polityczne ze znajomymi niewiele się różnią ;-).
Tylko, że kibic piłkarski wybiera sobie drużynę jak kochankę ;-), co prawda najczęściej na podstawie miejsca zamieszkania, i traktując to jak pasję albo hobby ma prawo, a nawet powinność być jej wierny, nawet jeżeli niezdara z niej (im większa niezdara, tym bardziej okazuje swoją wielkoduszność, ale miłość jest przecież ślepa). I może uznawać ją za najpiękniejszą, a każdą inną za maszkarę, której absztyfikanci nie mają prawa chodzić po tej ziemi. Może, bo ci inni dają mu takie same prawa.
Niestety, 90% naszych politycznych rozmówek ogranicza się do tego samego - udowadniania, że absztyfikanci strony przeciwnej nie mają prawa chodzić po tej ziemi. 

No tak, więc można jednak wyciągnąć z tych obserwacji coś pozytywnego: obie strony politycznych rozmówek są niesamowicie wielkoduszne i ślepe w swej miłości do wybranki serca.

Albo inaczej: to wszystko to wina Gierka, co to chciał nam Japonię wybudować w Polsce, i mu się udało. Częściowo. Mianowicie zaszczepił nam samurajskie dusze, co to za swego Pana dadzą się posiekać, ale przeciwnikowi nie odpuszczą. To ja już pozostanę roninem, co to Pana nie szuka. Zresztą nigdy go nie szukałem, bo masochistą nie jestem. Wolę udawać, że jestem najmądrzejszy, więc nikt mądrzejszy ode mnie nie jest ;-). Mam przynajmniej dobre samopoczucie. 
Jedyne, co mi psuje trochę humor, to brak drużyny, którą bym z własnej woli obstawiał, za którą dałbym się posiekać, zabierając po drodze paru przeciwników. To taki atawizm, co w każdym siedzi. Już, już byłem bliski, by zostać kibicem lokalnej drużyny piłkarskiej, ale tutaj moja wielkoduszność i ślepota nie przeszły próby. No cóż, bywa. Jak pisałem, kibicem zostaje się na podstawie miejsca zamieszkania, a wielkoduszność to cecha wielkich ludzi. Vide: naród Polski. Dobranoc.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Aj aj aj, mam natchnienie na pisanie. To znaczy, że lepiej tego nie czytać.
No i przeżyliśmy Dzień Niepodległości. Trochę na rozróbach, tak jak to my, Polacy, lubimy najbardziej.
Nagle okazało się, że są u nas jakieś lewacko-gejowsko-feministyczno-anarchistyczno-inne bojówki, które marzą o tym, by zrobić zadymę i zająć czymś media, coby nie pisały ciągle o PiS-ie, bo prezes się denerwuje. Chyba im się udało zadowolić prezesa, choć na krótko. Tylko pytanie czy im się za bardzo nie spodobało i czy nie będą się zwoływały coraz częściej by pozadymiać trochę.
Szczerze mówiąc zdziwiłem się ich 'bojowością'. A to policjantowi przyłożą, a to w ośmiu na trzech napadną gdzieś w pociągu.
Jednym słowem kupą mości panowie, bo w kupie raźniej.
Jak to nazwała eufeministycznie pewna gazeta, co nie warto jej wspominać, było to tak zwane gwizdanie.

Ale nie ma co się przejmować, to tzw. lewicowy grzech młodości, przeradzający się dość szybko w konserwatywny grzech starości ;-).

A w Lublinie zbliżają się wybory. Tak z obywatelskiego obowiązku starałem się zapoznać z tym, czym zachwalają samych siebie kandydaci, bo przecież wypada pójść i rozumnie zagłosować, coby żyło się lepiej. No i muszę przyznać, że każdy z nich ma chyba na usługach sztab specjalistów od pijaru. Tylko z obcego obozu. Zresztą widać też pewną zasadę - najpierw skutecznie zaśmieciła miasto PO, co było jej zasadniczym błędem, bo potem akcję zaśmiecania miasta zrobił PiS, i teraz widać głównie plakaty PiS-u, a tych z PO prawie nie uświadczysz.
No więc mamy teraz w Lublinie naprawdę szeroki wybór kandydatów: jest 'jedyna z Lublina', jest żona gościa, co chciałby zostać prezydentem, bo w rodzinie raźniej rządzić, jest artysta plastyk, co pewnie będzie malował graffiti na murach, jest gościu, co bawi się samolocikiem (to pewnie aluzja do tego, że po naszych drogach samochodami nie daje się jeździć, więc lepiej latać), jest "ruda do rady", co już jej daje mandat do rządzenia, bo w końcu ilu jest rudych, jest kupa znajomych królika, co to nie sprawdzili się gdzie indziej, więc może teraz jako radni odpoczną od stresu, no i mamy różową listę, taką dla prawdziwych mężczyzn. 
Więc tak sobie czytałem i czytałem te plakaty i mam wrażenie, że to ile kasy idzie na fajerwerki na sylwestra to pikuś, ale przynajmniej ładnie wygląda i ma dzięki temu jako taki sens. I jest jeszcze pytanie skąd ta kasa idzie. Wydaje mi się, że suma sumarum z kieszeni nas wszystkich. I jeszcze ile pójdzie na sprzątanie tego grafomaństwa i wieszania własnych fizjonomii na czym popadnie. I ile drzewek nam wycięli (nie rozumiem czemu zieloni nie robią jeszcze z tego powodu jakiejś zadymy).

Podsumowując: jak nie odrzucała mnie treść, to robiła to skutecznie fizjonomia lub nazwisko skądinąd znane. I już czuję się zagubiony, jak pewnie wielu innych współobywateli, co pójdą i tak głosować z partyjnego klucza. Tylko, że ja klucza nie mam, a i wytrych gdzieś się zapodział.

No dobra, dość narzekania. Przecież dzieją się wokół też różne pozytywne zjawiska. Ale to nic ciekawego i nie warto o tym pisać, więc wróćmy do szukania dziury w całym.
Ale pewnie już nie dzisiaj, bo oczęta zmęczone i niewiele widzą. Wiek swoje robi. Bezsensowne gapienie się na ekran komputera też. Dobranoc.

niedziela, 7 listopada 2010

Oddali mi internet !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

No i nasz narodowy Jaśnie Operator (w skrócie nJO) wykorzystał na maksa możliwość odcięcia mnie od internetu przez 3 tygodnie, bo tyle czasu zwalniał linię. Co wszystkim wyszło na dobre. Wam internautom, bo nie musieliście natykać się na moje chore wynurzenia, mnie, bo przez 3 tygodnie byłem na odwyku od niezdrowej ciekawości zaglądania co też dzieje się na naszym świecie. Było super. Spróbujcie. Co prawda wiem, że to takie gadanie jak do palacza, narkomana czy innego uzależnionego.

Ale wszystko co piękne, kiedyś się kończy.

I znowu życie stało się uboższe. Duchowo, bo zamiast myśleć to czytam, fizycznie, bo zamiast się poruszać, siedzę przed kompkiem. Co prowadzi do fizycznej i duchowej karłowatości, czego i Wam serdecznie życzę, bo niby czemu mam być gorszy?

A pierwsze wiadomości, na które natknąłem się po uwolnieniu linii przez nJO wprowadziły całkowity mętlik do mojej odzwyczajanej przez 3 tygodnie od bełkotu mózgownicy.
No bo tak: prezes nJO stwierdza, że nie ma już miejsca na obniżanie stawek za internet, Komisja Europejska stwierdza, że Polska powinna obniżyć stawki hurtowe za internet, bo są za wysokie, a ja dostaję internet stacjonarny na linii telefonicznej za ca połowę ceny najlepszych ofert nJO, czyli mój obecny operator stosuje dumping i jeszcze jego prezes działa na niekorzyść swojej spółki i jej akcjonariuszy, za co pewnie pójdzie siedzieć. Nawet nie wiem, czy nie sprzedał mi dostępu za cenę niższą od stawek hurtowych, które uiszcza do nJO. Więc mam też wyrzuty sumienia korzystając z takiej oferty i przyczyniając się pośrednio do zapuszkowania gościa.

Już zaczęło mnie korcić, by coś napisać o prezesie JK, ale zaraz wewnętrzny głos powiedział mi: uważaj, za kilka lat wyciągną to jak Zbychu Z. z "dziadkiem" JK dojdzie do władzy. Otworzą Berezę (podobno już prowadzą rozmowy z Łukaszenką, by udostępnił teren dla nieprawomyślnych) i zamkną głównego żywiciela rodziny, ją samą zostawiając na pastwę losu. Nie mogę do tego dopuścić.
Ale i tak napisałem już za dużo, więc i tak mnie zamkną. Chyba zacznę robić zapasy w piwnicy. Wiecie, złoto i takie tam.
A nic prawomyślnego nie mógłbym napisać, nawet gdybym chciał, bo co natknę się na jakieś info, czy to na stronach wrażych i siejących nienawiść, czy też na pisowskich, to jakieś takie dziwne odczucia mnie nachodzą. Mam nawet wrażenie, że strony pisowskie zostały przejęte przez wrażą piątą kolumnę, by zohydzić nam co piękne, a ta kolumna jest bardziej profesjonalna i skuteczna niż amatorzy prowadzący wraże media. A może nie?

Poza tym jest niedzielny poranek i szkoda dnia. Nie wiem na co, ale to dobrze brzmi. Więc do zobaczenia.