piątek, 19 listopada 2010

No i mamy, na co sami zapracowujemy ;-). Właśnie przeczytałem, że ustawa, co to miała ułatwić podatnikom życie i zmusić pracodawców, by rozliczali się za nas, po wielu szumnych zapowiedziach właśnie trafia do kosza. Czyli Tuskorządy nic nie zmieniają ze swej praktyki i nawet tuż przed wyborami samorządowymi pokazują, że "gnuśność na sztandarach jest naszym zawołaniem". 
Z drugiej strony politycznej barykady czytam jakieś chore listy, do mnie także skierowane, od których mnie mdli, i których autor liczy u czytających na znacznie krótszą pamięć, niż Polacy standardowo wykazują, np. w stosunku do czerwonych.
Ale my wiemy, że mamy taki wybór jaki mamy, więc zachowujemy się jak zwykli kibole dwóch klubów piłkarskich - bij zabij przeciwnika, ja tu bronię honoru mojej drużyny, a od myślenia jestem zwolniony, bo to męczy. Takie myśli mi przychodzą gdy czytam sobie czasami komentarze do jakichkolwiek wiadomości politycznych na jakimkolwiek portalu. Bo ponad 90% komentarzy to takie w 100% procentach zaangażowane wypowiedzi, co to widzą tylko, że przeciwnik zły, a my są jedynie słuszne. Zresztą rozmowy polityczne ze znajomymi niewiele się różnią ;-).
Tylko, że kibic piłkarski wybiera sobie drużynę jak kochankę ;-), co prawda najczęściej na podstawie miejsca zamieszkania, i traktując to jak pasję albo hobby ma prawo, a nawet powinność być jej wierny, nawet jeżeli niezdara z niej (im większa niezdara, tym bardziej okazuje swoją wielkoduszność, ale miłość jest przecież ślepa). I może uznawać ją za najpiękniejszą, a każdą inną za maszkarę, której absztyfikanci nie mają prawa chodzić po tej ziemi. Może, bo ci inni dają mu takie same prawa.
Niestety, 90% naszych politycznych rozmówek ogranicza się do tego samego - udowadniania, że absztyfikanci strony przeciwnej nie mają prawa chodzić po tej ziemi. 

No tak, więc można jednak wyciągnąć z tych obserwacji coś pozytywnego: obie strony politycznych rozmówek są niesamowicie wielkoduszne i ślepe w swej miłości do wybranki serca.

Albo inaczej: to wszystko to wina Gierka, co to chciał nam Japonię wybudować w Polsce, i mu się udało. Częściowo. Mianowicie zaszczepił nam samurajskie dusze, co to za swego Pana dadzą się posiekać, ale przeciwnikowi nie odpuszczą. To ja już pozostanę roninem, co to Pana nie szuka. Zresztą nigdy go nie szukałem, bo masochistą nie jestem. Wolę udawać, że jestem najmądrzejszy, więc nikt mądrzejszy ode mnie nie jest ;-). Mam przynajmniej dobre samopoczucie. 
Jedyne, co mi psuje trochę humor, to brak drużyny, którą bym z własnej woli obstawiał, za którą dałbym się posiekać, zabierając po drodze paru przeciwników. To taki atawizm, co w każdym siedzi. Już, już byłem bliski, by zostać kibicem lokalnej drużyny piłkarskiej, ale tutaj moja wielkoduszność i ślepota nie przeszły próby. No cóż, bywa. Jak pisałem, kibicem zostaje się na podstawie miejsca zamieszkania, a wielkoduszność to cecha wielkich ludzi. Vide: naród Polski. Dobranoc.

Brak komentarzy: