środa, 22 grudnia 2010

Święta coraz bliżej, już tu, już nadchodzą. A ja mam kilka nieświątecznych całkiem refleksji. Po pierwsze chciałbym na chwilę wrócić do tematu, poruszanego kilka postów wcześniej, tego mianowicie o psowatych, kotowatych i ludziowatych. A może jeszcze dalej, gdy stwierdziłem kiedyś, że kota w domu mieć nie chcę, bo, cytuję [tzw. autocytat]: "koty są jak pająki" (arachnofobia to moje drugie imię). I to było prawdziwe objawienie, luminacja, przebłysk mojego geniuszu. Nie znalazłem o tym nic, w żadnych pismach naukowych czy naukawych, ani jednej wzmianki. Ale dziś uzyskałem dowód, który przedstawiam poniżej, i który, mam nadzieję pomoże uzyskać mi tytuł honorowy jakiejś uczelni, choćby w Błotach Górnych czy Toruniu. Dla prawdy mojego ówczesnego oświecenia, podam, że skojarzenie kota i pająka wywodziło się wtedy w mym błyskotliwym umyśle ze sposobu, w jaki te dwa, niby tak odmienne, a jednak bliskie sobie stworzenia, dotykają ludzi. Obecne odkrycie potwierdza ich bliskie związki także z innego, może bardziej charakterystycznego aspektu. Otóż, jak wszyscy wiemy pająki przędą pajęczyny. I do tej pory nie natykaliśmy się na podobną aktywność u kotowatych. Ale wyjaśnienie tej rozbieżności jest proste: kotowate nie mają odpowiednich kądziołków przednich, które, jak nazwa wskazuje, u pająka znajdują się z tyłu. Wynikło to z ewolucji, która zamieniając dwa tylne odnóża pająka w koci ogon, zatkała kotom odpowiedni otwór w odwłoku. Koty pozbawione więc zostały w procesie ewolucji tej naturalnej dla nich wcześniej możliwości, która jednak pozostała w ich genach jako cecha ukryta, swoisty archetyp. Ta cecha czekała tylko na pojawienie się sprzyjających warunków, które pojawiły się ostatnio wraz z modą na firanki makarony. Tylko tego było kotom trzeba, by odezwały się w nich geny. Po prostu nie mając z tyłu kądziołka przedniego, potrzebowały swoistego zewnętrznego zamiennika. Proszę tylko popatrzeć na misternie utkany przez kota wzór. Toż tylko ktoś bliski pająkom mógłby wykonać takie dzieło sztuki.
W tle niewinny kot.


Ale dość o moim odkryciu, najpierw wszystkie szczegóły muszę ustalić z redakcją "Nature". Bo jest jeszcze jedna sprawa, która podniosłą moją skromną samoocenę. Mianowicie okazało się, że mój artykuł o kotowatych, psowatych i temu podobnych ma już szerokie odbicie społeczne i jest czytywany przez szanowanych współobywateli, jak prokuratorzy, oraz ma wpływ na wydawane przez nich decyzje. Pamiętacie pewnie akapit mojego posta o policjantach, ale i tak go przytoczę:
[przytoczenie]:W innym świetle można też zacząć odczytywać powszechne nazywanie policjantów 'psami' przez młodociane watahy. Może to być nie inwektywa, jak często się dotąd przyjmowało, ale wręcz wyrażanie pewnej zazdrości i podziwu. Otóż wataha policjantów, jako lepiej społecznie zorganizowana od watahy młodzieżowej, zapewnia swoim osobnikom lepszy rozwój intelektualny, co w historycznym ujęciu pozwoli na opanowanie świata właśnie przez watahy policyjne, usuwając watahy młodzieżowe w cień i w konsekwencji wyginięcie."
No i czytam ja sobie, że pewien asesor prokuratury do interweniującego policjanta odezwał się słowy "Zamknij się, psie", czyli w stylu watahy młodzieżowej, gdzie być może pobierał nauki. Policjant, nieświadomy najnowszych osiągów nauki, oskarżył asesora przed prokuraturą lubelską  o znieważenie. Ta jednak, oświecona najwyraźniej wpływem mojej publikacji, zdania policjanta nie podzieliła, i nazwanie go psem za znieważenie nie uznała. Dusza rośnie na tak oświeconych prokuratorów. 
Jest jeszcze jedna możliwość: wymyślmy coś głupiego, to się to zaraz zdarzy. Aż się boję po moich wcześniejszych postach. Ktoś mnie już kiedyś Jonaszem nazwał.
na zakończenie wielka prośba  dla moich czytelników, tych wiernych i niewiernych: przy świątecznym stole ani ważcie się wszczynać polityczne dysputy, bo trudno bardziej zszargać świąteczną atmosferę.
A poza tym: 
Spokojnych, zdrowych, pełnych przemyśleń, 
w jak najpełniejszym gronie najbliższych 
Świąt Bożego Narodzenia

wtorek, 21 grudnia 2010

Święta się zbliżają wielkimi krokami, a ja co? Przez zbroję, którą zrobiłem na wszelki wypadek, coby mnie Carlito nie dorwał, nie wyszedłem świętom na przeciw. Zresztą, kto by się przeciwiał świętom. Ale dość gnuśności - nie będę nikogo naśladował, a naszego rządu w szczególności. Chociaż jako urodzony leń, nie mam nic przeciw lenistwu, ale tylko w życiu prywatnym, a szczególnie moim.
Zresztą, mając w domu dwa kotowate i spędzając z nimi sporo czasu, wczuwam się w ich rytm dnia coraz bardziej - 5 godzin snu, pobudka (przeciąganie się, słodka sprawa), posiłek, 5 godzin snu itd. Prawda, że fajne?
Spędzanie czasu z kotowatymi czyni jeszcze jedno wielkie dobre dla naszej duszy, kto wie czy nie najważniejsze. A mianowicie mają one w bardzo głębokim poważaniu całą politykę, która miejscami, w naszym swojskim polskim wydaniu zahacza o ideologię. Bez której pewne istoty ludzkie żyć nie mogą. Nie wiem czy to wynik tego, że duża część z nich wychowywała się w skrajnie zideologizowanym okresie komunistycznym - nie wiem, bo fascynację ideologią we własnym myśleniu zauważyć można u części młodych publicystów, zarówno mediów wrażych, jak i niewrażych. Może to taka ludzka potrzeba, co skłaniałoby mnie do zmiany gatunku na kotowate. Bo zaczynam coraz gorzej reagować na wszelkie ideologiczne nutki. Nie wiem tylko, czy to możliwe. Można sobie zmienić płeć, narodowość, nazwisko, twarz, ale to mnie akurat nie interesuje. Zresztą trudno mi siebie wyobrazić, jako chińską kurtyzanę nazwiskiem, powiedzmy, Liu, o twarzy, powiedzmy, pani Fotygi, bo na nic sensowniejszego mojej twarzy przerobić się nie da. Chciałbym po prostu zmienić gatunek. I usunąć raz na zawsze ze swojego horyzontu Jarosławów, Brudzińskich, Rogalskich, Kurskich, Michników i setki innych. Albo wprowadzę w życie, to, co już wziąłem sobie do serca - rady Henry'ego Davida Thoreau z jego "Życia bez zasad". Czyli zacznę udawać, że tego nie ma.
Mnie też nie ma.

sobota, 11 grudnia 2010

Brrr...., no i na co mi przyszło. Gdzie nie otworzę wiadomości, czy u wrażych sił, czy u nie wrażych, wszędzie napotykam wypowiedzi tego samego gościa, niejakiego JK, zwanego potocznie prezesem. Kiedyś wspominałem już, co mi się od nich robi, więc nie będę się powtarzał. Najgorsze jest w tym to, że praktycznie już nigdzie nie można natknąć się na jakieś naukowe czy naukawe mżonki, bo media wolą cytować wyżej wspomnianego.
Do wiecie czego z takimi mediami. 
Wybrałem się więc do kiosku, by znaleźć coś, co jak pamiętam z czasów mojej młodości, wypowiedzi prezesów raczej nie cytowało. Tu jednak pełne rozczarowanie, bo okazało się, że wszystkie znane mi tytuły zniknęły z rynku pewnie kilkadziesiąt lat temu i kioskarze tylko wzruszali ramionami. No cóż, nie ma już chyba wolnych mediów. Ani 'Kalejdoskopu techniki' ani 'Młodego Technika' nie uświadczysz.
Pozostały mi tylko peregrynacje po moim umyśle, ale to jak spacer po pustyni. Jak coś już tam odnajdziesz, to okazuje się, że to fatamorgana. 
Do domu też człowiekowi nie spieszno wracać,  bo po tym, co zrobiłem Carlosowi, Don Carlosowi, odbierając mu całą przyjemność życia, nie czuję się tam zbyt pewnie. Mam wrażenie, że Carlito tylko czeka na okazję, by odpłacić się pięknym za nadobne.
Ale nic, dam jakoś radę, pomyślałem i na wszelki wypadek zrobiłem sobie coś w rodzaju zbroi, wycinając w starym wiadrze otwory na nogi. Niezbyt wygodne, ale chyba dobrze zabezpiecza.
A ponieważ w wiadrze siedzieć się nie da, to stoję teraz przed komputerem i szukam czegoś ciekawego, czym mógłbym zająć swój umysł i jednocześnie podzielić się z Wami. Pierwsza wiadomość, na którą się natknąłem przed chwilą napełniła mnie lękiem. Otóż niejaki prezes oświadczył, iż "My jesteśmy obrońcami prawdy, jesteśmy po właściwej stronie". I tu zagwozdka. Bo jak byłem młody, to wydawało mi się, że szukam prawdy, i co gorsze, wydawało mi się, że prawda jest tylko jedna. Po prostu takie ideologiczne skrzywienie. A teraz co? Okazuje się, że ktoś stworzył jakiś szaniec ('jesteśmy po właściwej stronie') i broni prawdy, pewnie, by inni jej do dorwali. Więc już pewnie nigdy prawdy nie poznam. Prawda? No chyba, że to tischnerowska trzecia prawda. Ale jak stwierdzę, że to ja stoję po właściwej stronie i bronię prawdy, to to też będzie taka g... prawda. I odnosi się to do nas wszystkich, prawda? To pytanie retoryczne. Vide "Rashomon".
Na szańcu, na szańcu, w umysłu kagańcu. Chyba bredzę. Następnym razem poszukam dla Was czegoś ciekawego. Dobranoc.

środa, 8 grudnia 2010

Po dłuższej przerwie w życiorysie, co to się właśnie skończyła, powracam z nowymi siłami do moich ukochanych Czytelników, którzy liczą na to, że znowu błysnę humorem albo przynajmniej złotym zębem. Muszę Was na wstępie rozczarować. Ani humoru, ani złotego zęba nie mam.
Teraz nastąpi po prostu nudny ciąg dalszy mojego posta.
Tylko jakiś odblask na ekranie monitora przeszkadza mi w pisaniu, ale to pewnie tylko błysk w moim oku tak się odbija. Pewnie znowu za bardzo wyszlifowałem sobie źrenicę.
Obok mnie siedzi Carlos, Don Carlos. 
Nie, nie trzyma mnie na muszce. Jest tylko, albo aż, kochanym sierściuchem. A ja, za dwa dni, zamierzam zrobić mu kuku. Dobrze, że tego nie wie i nie rozumie. Chociaż tak podejrzanie wpatruje się w to, co piszę.
Mam nadzieję, że Wikileaks nie udostępni mu rachunku, który za dwa dni podpiszę, bo będę miał przechlapane i w ramach zemsty Carlito zrobi mi to samo, co ja zamierzam zrobić jemu. Chociaż w tym przypadku strata byłaby nieporównanie mniejsza. Nawet mógłby nikt nie zauważyć.
Dzięki Bogu za Wikileaks, ale nie w tym przypadku.
Chciałem sobie poczytać jakieś wieści o nauce i temu podobnych bzdurach, by potem w przystępnej formie przedstawić je swoim PT Czytelnikom. Ale piszą tylko jakieś niestworzone rzeczy o bakteriach, co to arsenu potrzebują do życia. A przecież nikt w to nie uwierzy, tak jak w to, że kwadraty A i B mają ten sam kolor. A mają (jako znany niedowiarek sprawdziłem fotoszopem i zrobiło mi się głupio).

Więc po co pisać o rzeczach, w które nikt nie uwierzy, chociaż są prawdziwe? Wolimy wierzyć, w to, co prawdziwe nie jest. Nieprawdaż?
I to byłoby na tyle, bo konkluzja zbiła mnie z tropu, zszargała wszystko w co wierzyłem, i w ogóle. Dobranoc.

sobota, 4 grudnia 2010

Spodobało mi się

Właśnie przyznano Chamlety 2010 za reklamy. Pani pielęgniarka bardzo mi się spodobała, jako medium reklamowe oczywiście, i też przyznałbym jej pierwsze miejsce. Osobiście mogę im podrzucić jeszcze tonę pomysłów na rzeczy, od których jeszcze nikt nie umarł.

piątek, 3 grudnia 2010

Naukowe wycieczki. Pod adresem?



A więc jakby kto pytał, to dalej trzymam się od komentowania polityki z daleka. Co ma na mnie wpływ zbawienny lub wręcz przeciwnie. Już chciałem dodać, że wrócę do tego zgubnego nałogu, jak w Polsce pojawi się jakaś partia o stricte prawicowych poglądach, ale zaraz uświadomiłem sobie, że oznacza to 'nigdy'. Poza tym o polityce i tak wszyscy wkoło gadają i się kłócą i nic z tego nie wynika. Bo z naukawych dyskusji wyniknąć nie może. Jedyny sposób rozstrzygnięcia to wzięcie się za czupryny, w czym uczestniczyć nie będę, bo już od dawna mam fryzurę mojego dziadka albo Yula Brynnera albo Kojaka albo nową Kamińskiego (niepotrzebne skreślić). I jak to prezes określił, już nic nie robię, tylko zajmuję się tą swoją fryzurą (i mnie podkusiło).


OK, zajmijmy się jak poprzednio popularyzacją ostatnich naukowych odkryć i zakryć (jakby kto pytał, zakrycie to takie odkrycie, że czegoś tak naprawdę nie wiemy, chociaż już kiedyś odtrąbiono triumf poznania tego czegoś, a więc możemy oczekiwać zalewu tego typu ogłoszeń w najbliższych latach).


Otóż prace archeologiczne prowadzone w Peru udowodniły, że ludy z kultury Lambayequ udomowiły koty już 3500 lat temu. To jeden z wielu przykładów na nieskuteczność ludzkich poczynań, od starożytnych kultur peruwiańskich poprzez wszystkie, aż do współczesnych oraz na uparte trzymanie się tych nieskutecznych działań. Proszę sobie wyobrazić, że trzy i pół tysiąca lat udamawiania dało zerowy skutek i zwierzęta te dalej łażą swoimi ścieżkami. Ukuto nawet robiące karierę wyrażenie 'herding cats', do zapoznania się z którym zapraszam moich czytelników. A jeżeli ktoś myśli, że to wszystko to znowu jakaś polityczna wycieczka, to sobie wypraszam.


No to przejdźmy do kolejnego, tym razem zakrycia. Otóż dowiadujemy się, że kolejne wydanie "Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders", które ukaże się oficjalnie w 2013 roku stwierdza, że zaburzeń osobowości jest tak naprawdę tylko pięć. To o tyle niespodzianka, że w aktualnie obowiązującym wydaniu takich zaburzeń jest dwa razy więcej, z czego prosty wniosek, że pięć uznanych wcześniej wcale nimi nie jest lub są tylko odmianami tych pozostałych uznanych. Zresztą obserwując naszą scenę polityczną przyjdzie nam niedługo stwierdzić, że tak naprawdę to wszystko jest normą (ups, przepraszam za wycieczkę). Jednym z zaburzeń, które zaburzeniem za dwa lata nie będzie jest NPD, i nie chodzi tu wcale o nacjonalistyczną Nationaldemokratische Partei Deutschlands, która nawet jak jest zaburzeniem, to nie została dotąd sklasyfikowana przez szacowne towarzystwo opracowujące "Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders". Chodzi mianowicie o narcissistic personality disorder. Możemy się natknąć na wielostronnicowe wyjaśnienia tego terminu, np.Otto F.Kernberga czy Arnolda M.Coopera, jak każde humanistyczno-naukowe wyjaśnienie nie dające się skrócić nawet o pół wyrazu, więc szukałem aż znalazłem na stronie Mayo Clinic krótką definicję, którą przytaczam w oryginale, a na prośbę jednej czytelniczki w tłumaczeniu:

Narcissistic personality disorder is a mental disorder in which people have an inflated sense of their own importance and a deep need for admiration. Those with narcissistic personality disorder believe that they're superior to others and have little regard for other people's feelings. But behind this mask of ultra-confidence lies a fragile self-esteem, vulnerable to the slightest criticism.

Narcissistic personality disorder is one of several types of personality disorders. Personality disorders are conditions in which people have traits that cause them to feel and behave in socially distressing ways, limiting their ability to function in relationships and in other areas of their life, such as work or school.


(tłumaczenie nie sprawdzone:
 Narcystyczne zaburzenie osobowości to choroba psychiczna, w której ludzie maja zawyżone poczucie własnej wartości i głęboką potrzebę podziwu.Osoby z zaburzeniami osobowości narcystycznej uważają, że są lepsi od innych i nie mają szacunku dla uczuć innych ludzi. Ale za tą maską silnego poczucia własnej wartości ukrywa się bardzo kruche zaufanie do samego siebie, wrażliwe na najmniejszą krytykę.
narcystyczne zaburzenie osobowości jest jednym z kilku rodzajów zaburzeń osobowości. Zaburzenia osobowości to takie zaburzenia, w których ludzie mają cechy, które powodują, że odczuwają i zachowują się w sposób społecznie niepokojący, co ogranicza ich zdolność do funkcjonowania w relacjach z innymi, jak i w innych dziedzinach życia, takich jak praca lub szkoła.
Podkreślenia moje. Oj, chyba podkreśliłem mając na myśli jakiegoś czołowego polityka. To chyba silniejsze ode mnie. Ale to dla niego dobra nowina. Za dwa lata zostanie uznany za normalnego.

No i trzecia nowinka ogłoszona przez naukowców, to wnioski podane przez pismo "Geology". Otóż globalne ocieplenie, które nastało 300 milionów lat temu (jak kurde do tego doszło? kto wtedy to CO2 emitował?) poprzez działanie na przyrodę doprowadziło do rozwoju gadów. Jednak matka natura jest mądra. Nie chcą jej niestety słuchać mędrcy z Komisji Europejskiej. A szkoda, bo może gdyby odczepili się od opłat za emisję CO2, to następne globalne ocieplenie doprowadziłoby do rozwoju, tym razem ludzi (no chyba, że matka natura uznałaby nas za wynaturzone swe dzieci, no i wiecie ...). To oczywiście jeżeli ta emisja ma jakiś wpływ na globalne ocieplenie, co oczywiście nie jest takie oczywiste.

Następnym razem poskaczemy po zupełnie innych dziedzinach nauki, bo inteligentny człowiek współczesnym na wszystkim znać się powinien, dzięki czemu zrobi mu się w głowie mętlik i da się prowadzić politykom na smyczy, czego tym razem nie ja, ale ci politycy Wam życzą. Kropka.






niedziela, 28 listopada 2010

Jak szybko rośnie Twój mózg? Czyli przewaga psa nad kotem.

News dnia znalazłem tym razem w Polska The Times, a jego autorem jest Jack Malvern. Ale spokojnie, to nie jego wymysł - on tylko przedstawia wnioski wyciągnięte przez naukowców Uniwersytetu Oksfordzkiego. Otóż mózgi stworzeń tworzących grupy społeczne rosną szybciej niż stworzeń samotniczych. Co za tym idzie, wszelkie psowate dużo lepiej radzą sobie z rozwiązywaniem problemów niż kotowate indywidualności, gdyż społeczne interakcje są dobre dla mózgu. Stąd też bliskie pokrewieństwo rozwojowe między psami i ludźmi.

I rzeczywiście, można zauważyć wiele podobieństw. Zarówno psowate jak i ludziowate wykształciły wiele wspólnych zachowań, doskonale pomagających w rozwiązywaniu problemów życia codziennego. W szerokim wachlarzu tych wspólnych zachowań znajdziemy takie jak: łaszenie się, przymilanie, napadanie kupą na inne osobniki itp itd. Inne wspólne zachowania, jak np. wytarzanie się w kupie, muszą dopiero być przedmiotem badań, bo nie wiadomo wprost jak pomagają w rozwiązywaniu problemów.

Nie do końca naukowcy ustalili jeszcze skąd biorą się niektóre zachowania. Jednym z przykładów jest często używana inwektywa: 'ty psie', która w świetle powyższych ustaleń nie ma racji bytu. Pierwsze hipotezy wskazują jednak, że używana jest ona przede wszystkim przez osobników niedostosowanych społecznie, stąd o mniejszym stopniu rozwoju mózgu i najprawdopodobniej wyraża ona zazdrość z rozwoju intelektualnego rozmówcy (a zazdrość to cecha maluczkich, nie potrafiących rozwiązywać swoich problemów).

W innym świetle można też zacząć odczytywać powszechne nazywanie policjantów 'psami' przez młodociane watahy. Może to być nie inwektywa, jak często się dotąd przyjmowało, ale wręcz wyrażanie pewnej zazdrości i podziwu. Otóż wataha policjantów, jako lepiej społecznie zorganizowana od watahy młodzieżowej, zapewnia swoim osobnikom lepszy rozwój intelektualny, co w historycznym ujęciu pozwoli na opanowanie świata właśnie przez watahy policyjne, usuwając watahy młodzieżowe w cień i w konsekwencji wyginięcie.

Nie wszystkie jednak problemy szybszy rozwój intelektu dzięki życiu w kupie potrafi rozwiązać. Jednym z przykładów, wspólnym dla psowatych i ludziowatych, jest problem kota siedzącego nam na karku z wbitymi pazurami. Tutaj pomóc nam może chyba tylko poczciwa ewolucja, która w obu grupach mogłaby wykształcić coś w rodzaju pancerza z kolcami, jaki wytworzyła już miliony lat temu u dinozaurów. Jednak ewolucja to dość gnuśna nasza matka i na taką pomoc będziemy musieli poczekać następne miliony lat.

Jednym z przykładów potwierdzających badania naukowców oksfordzkich jestem właśnie ja. Otóż jako znany odludek i aspołecznik o ciągotkach egocentrycznych padłem chyba ofiarą nie tylko spowolnienia rozwoju intelektu, ale wręcz uwstecznienia. Ponieważ natura dała mi kiedyś swego rodzaju szanse na rozwój, obdarzając czaszką o trochę większych rozmiarach niż przeciętne, a ja nie żyjąc w kupie owej szansy nie wykorzystałem, mój organ intelektu zaczął powoli kurczyć się i teraz, przy gwałtowniejszych ruchach głową wyraźnie słyszę odgłos identyczny z tym. jaki wydaje uschnięty włoski orzech.  To, czy ten post także potwierdza powyższą tezę nie mam pewności. Otóż istnieje druga hipoteza, a mianowicie taka, że przyrzekłem o polityce nie pisać. I takie są skutki.

wtorek, 23 listopada 2010

No dobra, skończyła się cisza, więc można sobie pohulać. Bo jak mówi pewien mój ulubiony polityk "Gdyby nie perfidna akcja, byśmy te wybory wygrali". I to prawda. Bo na przykład, gdyby nie perfidna akcja moich genów, byłbym najprzystojniejszym gościem na świecie, itd. Więc też mam absmak. Bardzo mi się podoba to słowo. Jest takie jakieś, no wiecie. A tak w ogóle to współczuję gościowi, bo jakżeż to tak, dwa razy w ciągu roku przegrać przez tych samych ludzi, raz dlatego, że ich trzymał, drugi dlatego, że ich wyrzucił. To tak, jakbyś, Drogi Czytelniku, raz wywinął orła bo nie patrzyłeś pod nogi, a raz, bo właśnie tam spoglądałeś. Nic, tylko zżymać się na los.
Ale tak prawdę mówiąc moi ulubieńcy są tak monotonni, że już mi się rz.....gać chce, więc przysięgam nic o nich nie pisać. Przynajmniej dopóki nie weźmie mnie znów zdradziecka ciągotka. Jdmns.
A wracając do wyborów: jak pisałem wcześniej o tzw. kampanii wyborczej w mojej okolicy, to polegała ona na rozklejaniu gdzie popadnie swoich zdjęć z niezbędnymi danymi: numer listy i pozycja na liście. Za wyjątkiem gościa z samolocikiem nie zauważyłem śladu jakiegokolwiek programu (no chyba, że za program uznać hasła w rodzaju "jedyna z Lublina" lub "ruda do rady"), więc zdziwiłem się tak dużej frekwencji wyborczej. Proszę sobie wyobrazić, że ponad 40% uprawnionych poszło głosować na zdjęcia. Mam wrażenie, że rozpleniła się u nas moda wprost z  rządzącej Warszawy: zero programu, zero działalności. Ot, pokazać się gdzieś, czasami powiedzieć coś z większym lub mniejszym sensem i wystarczy dla maluczkich, czyli wyborców. Oni nie muszą przecież znać się na tym, co my tam, na wyżynach władzy robić będziemy, więc po cholerę ich informować. Wystarczy, że od czasu do czasu do prasy wymsknie się wiadomość, że kolejna zapowiadana ustawa idzie do kosza, albo, że budżet miasta się właśnie wali, albo, że nie będzie kolejnej zapowiadanej drogi, bo kaska potrzebna gdzie indziej.

I to mnie smuci, że właśnie w wyborach samorządowych nie pojawiło się więcej lokalnych sił, które zajęłyby się ze znawstwem lokalnymi problemami. Możemy zazdrościć (nie tylko Lublin, ale prawie cała Polska), takim przypadkom jak Gdynia czy niektóre gminy, gdzie ludzie wyraźnie głosowali na tych co już się sprawdzili. Tam przynajmniej wybór był świadomy. No cóż, podobno nasza demokracja jest jeszcze młoda i nie wykształciła swoich 'kadr'. Ciekawe czy dożyję innych czasów, szczególnie w tym południowo-wschodnim zaścianku lubelsko-rzeszowskim. Ot, taki polski skansen. 
Idę spać, bo mi się chce. Spać oczywiście.


  

sobota, 20 listopada 2010

Zerwałem się dzisiaj wczesnym rankiem z jakimś dręczącym mnie uczuciem, że coś jest nie tak. Spojrzałem na zegarek: wskazywał dziesiątą trzydzieści. Coś dzwoniło mi w uszach. Coś złowieszczego. Nie to, żebym nie wiedział, w którym kościele dzwonią, bo akurat w żadnym. Nie o dziesiątej trzydzieści. Musiała minąć dłuższa chwila, w której słyszałem każdy szelest przy najlżejszym poruszeniu, nim zacząłem sobie uświadamiać, że to, co dzwoni mi tak złowrogo w uszach to nic innego jak cisza, i to nie byle jaka, wyborcza. Nie mogłem już dłużej znieść tego stanu. Zszedłem czym prędzej do kuchni specjalnie głośno tupiąc na schodach i zacząłem hałasować przestawiając bez sensu naczynia. Wszystko, tylko nie ta cisza. Powoli, powoli szczęk naczyń zaczął przywracać normalność do tego świata i mojej duszy. Wyrwałem się ze złowrogich objęć ciszy. Boże, jak dobrze.

A w Wyborczej wcale nie cisza. Można przeczytać sobie, jak to w Poznaniu odbywał się 'Marsz Równości', jak nieśli tam transparent 'równe prawa to nie przywileje', jak im ponoć kibice grozili, ale policja ich uratowała. I wszystko byłoby ok, bo policja ma między innymi chronić słabszych, tylko jest jedno ale. Dziewięć dni temu to ci obecnie biedni, nierówno traktowani i słabsi występowali w Warszawie w roli agresorów, razem z "Panem Biedroniem", (który i w Poznaniu musiał się pokazać), blokując legalny pochód, wykrzykując zawołanie spopularyzowane przez hiszpańskich komunistów z okresu wojny domowej "nie przejdziecie". I to właśnie oni dziewięć dni wcześniej odmawiali innym równego traktowania. 

Czyżby chcieli być równiejsi między równymi? A może należy wreszcie powiedzieć im i wszystkim tym, którzy w podobny sposób podchodzą do życia: nie przejdziecie? Chyba najwyższa pora.

piątek, 19 listopada 2010

No i mamy, na co sami zapracowujemy ;-). Właśnie przeczytałem, że ustawa, co to miała ułatwić podatnikom życie i zmusić pracodawców, by rozliczali się za nas, po wielu szumnych zapowiedziach właśnie trafia do kosza. Czyli Tuskorządy nic nie zmieniają ze swej praktyki i nawet tuż przed wyborami samorządowymi pokazują, że "gnuśność na sztandarach jest naszym zawołaniem". 
Z drugiej strony politycznej barykady czytam jakieś chore listy, do mnie także skierowane, od których mnie mdli, i których autor liczy u czytających na znacznie krótszą pamięć, niż Polacy standardowo wykazują, np. w stosunku do czerwonych.
Ale my wiemy, że mamy taki wybór jaki mamy, więc zachowujemy się jak zwykli kibole dwóch klubów piłkarskich - bij zabij przeciwnika, ja tu bronię honoru mojej drużyny, a od myślenia jestem zwolniony, bo to męczy. Takie myśli mi przychodzą gdy czytam sobie czasami komentarze do jakichkolwiek wiadomości politycznych na jakimkolwiek portalu. Bo ponad 90% komentarzy to takie w 100% procentach zaangażowane wypowiedzi, co to widzą tylko, że przeciwnik zły, a my są jedynie słuszne. Zresztą rozmowy polityczne ze znajomymi niewiele się różnią ;-).
Tylko, że kibic piłkarski wybiera sobie drużynę jak kochankę ;-), co prawda najczęściej na podstawie miejsca zamieszkania, i traktując to jak pasję albo hobby ma prawo, a nawet powinność być jej wierny, nawet jeżeli niezdara z niej (im większa niezdara, tym bardziej okazuje swoją wielkoduszność, ale miłość jest przecież ślepa). I może uznawać ją za najpiękniejszą, a każdą inną za maszkarę, której absztyfikanci nie mają prawa chodzić po tej ziemi. Może, bo ci inni dają mu takie same prawa.
Niestety, 90% naszych politycznych rozmówek ogranicza się do tego samego - udowadniania, że absztyfikanci strony przeciwnej nie mają prawa chodzić po tej ziemi. 

No tak, więc można jednak wyciągnąć z tych obserwacji coś pozytywnego: obie strony politycznych rozmówek są niesamowicie wielkoduszne i ślepe w swej miłości do wybranki serca.

Albo inaczej: to wszystko to wina Gierka, co to chciał nam Japonię wybudować w Polsce, i mu się udało. Częściowo. Mianowicie zaszczepił nam samurajskie dusze, co to za swego Pana dadzą się posiekać, ale przeciwnikowi nie odpuszczą. To ja już pozostanę roninem, co to Pana nie szuka. Zresztą nigdy go nie szukałem, bo masochistą nie jestem. Wolę udawać, że jestem najmądrzejszy, więc nikt mądrzejszy ode mnie nie jest ;-). Mam przynajmniej dobre samopoczucie. 
Jedyne, co mi psuje trochę humor, to brak drużyny, którą bym z własnej woli obstawiał, za którą dałbym się posiekać, zabierając po drodze paru przeciwników. To taki atawizm, co w każdym siedzi. Już, już byłem bliski, by zostać kibicem lokalnej drużyny piłkarskiej, ale tutaj moja wielkoduszność i ślepota nie przeszły próby. No cóż, bywa. Jak pisałem, kibicem zostaje się na podstawie miejsca zamieszkania, a wielkoduszność to cecha wielkich ludzi. Vide: naród Polski. Dobranoc.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Aj aj aj, mam natchnienie na pisanie. To znaczy, że lepiej tego nie czytać.
No i przeżyliśmy Dzień Niepodległości. Trochę na rozróbach, tak jak to my, Polacy, lubimy najbardziej.
Nagle okazało się, że są u nas jakieś lewacko-gejowsko-feministyczno-anarchistyczno-inne bojówki, które marzą o tym, by zrobić zadymę i zająć czymś media, coby nie pisały ciągle o PiS-ie, bo prezes się denerwuje. Chyba im się udało zadowolić prezesa, choć na krótko. Tylko pytanie czy im się za bardzo nie spodobało i czy nie będą się zwoływały coraz częściej by pozadymiać trochę.
Szczerze mówiąc zdziwiłem się ich 'bojowością'. A to policjantowi przyłożą, a to w ośmiu na trzech napadną gdzieś w pociągu.
Jednym słowem kupą mości panowie, bo w kupie raźniej.
Jak to nazwała eufeministycznie pewna gazeta, co nie warto jej wspominać, było to tak zwane gwizdanie.

Ale nie ma co się przejmować, to tzw. lewicowy grzech młodości, przeradzający się dość szybko w konserwatywny grzech starości ;-).

A w Lublinie zbliżają się wybory. Tak z obywatelskiego obowiązku starałem się zapoznać z tym, czym zachwalają samych siebie kandydaci, bo przecież wypada pójść i rozumnie zagłosować, coby żyło się lepiej. No i muszę przyznać, że każdy z nich ma chyba na usługach sztab specjalistów od pijaru. Tylko z obcego obozu. Zresztą widać też pewną zasadę - najpierw skutecznie zaśmieciła miasto PO, co było jej zasadniczym błędem, bo potem akcję zaśmiecania miasta zrobił PiS, i teraz widać głównie plakaty PiS-u, a tych z PO prawie nie uświadczysz.
No więc mamy teraz w Lublinie naprawdę szeroki wybór kandydatów: jest 'jedyna z Lublina', jest żona gościa, co chciałby zostać prezydentem, bo w rodzinie raźniej rządzić, jest artysta plastyk, co pewnie będzie malował graffiti na murach, jest gościu, co bawi się samolocikiem (to pewnie aluzja do tego, że po naszych drogach samochodami nie daje się jeździć, więc lepiej latać), jest "ruda do rady", co już jej daje mandat do rządzenia, bo w końcu ilu jest rudych, jest kupa znajomych królika, co to nie sprawdzili się gdzie indziej, więc może teraz jako radni odpoczną od stresu, no i mamy różową listę, taką dla prawdziwych mężczyzn. 
Więc tak sobie czytałem i czytałem te plakaty i mam wrażenie, że to ile kasy idzie na fajerwerki na sylwestra to pikuś, ale przynajmniej ładnie wygląda i ma dzięki temu jako taki sens. I jest jeszcze pytanie skąd ta kasa idzie. Wydaje mi się, że suma sumarum z kieszeni nas wszystkich. I jeszcze ile pójdzie na sprzątanie tego grafomaństwa i wieszania własnych fizjonomii na czym popadnie. I ile drzewek nam wycięli (nie rozumiem czemu zieloni nie robią jeszcze z tego powodu jakiejś zadymy).

Podsumowując: jak nie odrzucała mnie treść, to robiła to skutecznie fizjonomia lub nazwisko skądinąd znane. I już czuję się zagubiony, jak pewnie wielu innych współobywateli, co pójdą i tak głosować z partyjnego klucza. Tylko, że ja klucza nie mam, a i wytrych gdzieś się zapodział.

No dobra, dość narzekania. Przecież dzieją się wokół też różne pozytywne zjawiska. Ale to nic ciekawego i nie warto o tym pisać, więc wróćmy do szukania dziury w całym.
Ale pewnie już nie dzisiaj, bo oczęta zmęczone i niewiele widzą. Wiek swoje robi. Bezsensowne gapienie się na ekran komputera też. Dobranoc.

niedziela, 7 listopada 2010

Oddali mi internet !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

No i nasz narodowy Jaśnie Operator (w skrócie nJO) wykorzystał na maksa możliwość odcięcia mnie od internetu przez 3 tygodnie, bo tyle czasu zwalniał linię. Co wszystkim wyszło na dobre. Wam internautom, bo nie musieliście natykać się na moje chore wynurzenia, mnie, bo przez 3 tygodnie byłem na odwyku od niezdrowej ciekawości zaglądania co też dzieje się na naszym świecie. Było super. Spróbujcie. Co prawda wiem, że to takie gadanie jak do palacza, narkomana czy innego uzależnionego.

Ale wszystko co piękne, kiedyś się kończy.

I znowu życie stało się uboższe. Duchowo, bo zamiast myśleć to czytam, fizycznie, bo zamiast się poruszać, siedzę przed kompkiem. Co prowadzi do fizycznej i duchowej karłowatości, czego i Wam serdecznie życzę, bo niby czemu mam być gorszy?

A pierwsze wiadomości, na które natknąłem się po uwolnieniu linii przez nJO wprowadziły całkowity mętlik do mojej odzwyczajanej przez 3 tygodnie od bełkotu mózgownicy.
No bo tak: prezes nJO stwierdza, że nie ma już miejsca na obniżanie stawek za internet, Komisja Europejska stwierdza, że Polska powinna obniżyć stawki hurtowe za internet, bo są za wysokie, a ja dostaję internet stacjonarny na linii telefonicznej za ca połowę ceny najlepszych ofert nJO, czyli mój obecny operator stosuje dumping i jeszcze jego prezes działa na niekorzyść swojej spółki i jej akcjonariuszy, za co pewnie pójdzie siedzieć. Nawet nie wiem, czy nie sprzedał mi dostępu za cenę niższą od stawek hurtowych, które uiszcza do nJO. Więc mam też wyrzuty sumienia korzystając z takiej oferty i przyczyniając się pośrednio do zapuszkowania gościa.

Już zaczęło mnie korcić, by coś napisać o prezesie JK, ale zaraz wewnętrzny głos powiedział mi: uważaj, za kilka lat wyciągną to jak Zbychu Z. z "dziadkiem" JK dojdzie do władzy. Otworzą Berezę (podobno już prowadzą rozmowy z Łukaszenką, by udostępnił teren dla nieprawomyślnych) i zamkną głównego żywiciela rodziny, ją samą zostawiając na pastwę losu. Nie mogę do tego dopuścić.
Ale i tak napisałem już za dużo, więc i tak mnie zamkną. Chyba zacznę robić zapasy w piwnicy. Wiecie, złoto i takie tam.
A nic prawomyślnego nie mógłbym napisać, nawet gdybym chciał, bo co natknę się na jakieś info, czy to na stronach wrażych i siejących nienawiść, czy też na pisowskich, to jakieś takie dziwne odczucia mnie nachodzą. Mam nawet wrażenie, że strony pisowskie zostały przejęte przez wrażą piątą kolumnę, by zohydzić nam co piękne, a ta kolumna jest bardziej profesjonalna i skuteczna niż amatorzy prowadzący wraże media. A może nie?

Poza tym jest niedzielny poranek i szkoda dnia. Nie wiem na co, ale to dobrze brzmi. Więc do zobaczenia.

niedziela, 17 października 2010


No i minął tydzień od ostatniego wpisu, a ja coraz bardziej nie miałem ochoty cokolwiek napisać.
Dostałem kopa jak nasz ex-narodowy operator ustami swego przedstawiciela stwierdził, że jak chcę od niego odejść to przez tydzień nie będę miał żadnego internetu, bo tyle potrzebuje na zwolnienie linii (jest to oczywista g... prawda i sposób gnojenia klientów nie mających ochoty na korzystanie z usług Jaśnie Operatora - przepracowałem u niego 14 lat i mam jakie takie pojęcie o jego działaniach).

A co w naszym kraju? A jak zwykle.
Mamy z jednej strony konwencję PiS-u gdzie obok potworków logicznych w rodzaju "samorządowcy muszą stać na straży publicznej służby zdrowia". W przemówieniu Imć Prezesa słychać echa solidaryzmu społecznego, tego samego, które można znaleźć w podstawach marksizmu. Nie solidarności ludzi tylko czegoś w rodzaju 'zabrać bogatym i rozdać biednym', przesunąć środki od tych co sobie dobrze radzą do tych, którym się nie chce (bo tak widzę w dużej mierze różnice w rozwoju różnych regionów naszego kraju). Nie to, że jestem bogaty, bo nie jestem, i nie boję się, że ktoś mi coś zabierze, i nie to, że żyję w bogatszym regionie Polski, bo akurat na lubelszczyźnie, gdzie gospodarz śpi i nic mu nie rośnie, tylko skóra mi cierpnie na samo rozwinięcie tych idei, dla mnie chorych.
I można było jeszcze usłyszeć, że "ruch "Solidarności", jeden z największych w dziejach świata, był ruchem odrzucenia zniewolenia, przemocy manipulacji, odwoływał się do godności każdego z nas. - To jest źródło tej idei, o której realizację zabiegamy od lat. Idei Polski solidarnej.”. Fajnie i ładnie brzmi, tylko jak każdy ruch tego typu potrzebuje siły napędowej. A tej po prostu obecnie nie ma. I finito.

Z drugiej strony mamy, jak to ładnie ujęłą Agnieszka Burzyńska, „już za chwileczkę, już za momencik, czyli rządowe za tydzień” albo nerwowe ruchy, które jak zwykle do niczego nie prowadzą.

 

No i jedna wielka kupa, Mości Panowie. Jednemu odbija monstrualnie przerośnięte ego i wydaje mu się, że zrobi przewrót  - najchętniej taki majowy. A potem zamiast wyprawy na Kijów, zrobiłby na Moskwę i Berlin. Zapomniał tylko, że Piłsudski najpierw zrobił wyprawę, a potem przewrót, ale to szczegół. Jdmns (ładny skrót).

Drugi zachowuje się jak szef firmy, który ma samych niekompetentnych doradców i na dodatek uważa, że to normalne. Jdmns.

 

I to są główne siły, które będziemy mogli wybierać w wyborach samorządowych? Boże, chroń Polskę.

 

Co mnie poruszyło w minionym tygodniu? Wyjście górników w Chile (oglądałem początek akcji). I tragedia, gdy ginie na raz 18 osób, jadących by zarobić na utrzymanie siebie i swoich rodzin. To przy takich wydarzeniach rodzi się ludzka solidarność, ludzkie współczucie, budzi się empatia. Tyle, że nie trwa długo. I to jest naturalne, bo życie toczy się dalej. To takie cenne chwile, które nas utwierdzają w człowieczeństwie.

sobota, 9 października 2010

Coś ładnego, czyli dlaczego żałuję, że nie jestem ładny

Już miałem sobie dać dzisiaj spokój z pisaniem, ale wpadłem na trop nowego spisku, o którym media jeszcze nie donoszą (brak czujności, Panie i Panowie dziennikarze, szczególnie, że Was to też dotyka, no chyba, że nie jesteście ładni).

Pierwsze symptomy można było zauważyć już w zeszłym tygodniu, ale jak to zwykle bywa z pierwszymi symptomami, wszyscy je przegapili - za mało danych do analizy skłania nas do umysłowego lenistwa, no chyba, że lubimy teorie spiskowe. Ale gdzież tam, my nie z tych.

A teraz złóżmy wszystko do kupy (bo to najlepsze miejsce dla niektórych) i wszystko stanie się jasne. Właśnie w zeszłym tygodniu padły publiczne pierwsze stwierdzenia wskazujące na początek potwornego (czy raczej brzydkiego) spisku. Po kolei:

  • Prezes Jotka wypowiada się o Pani Kluzik-Rostkowskiej, iż jest urocza, ma ładną buzię, ale nic poza tym
  • Tenże Prezes o Pawle Poncyliszu mówi, że jest przystojny i nielojalny w jednym
  • Tenże Prezes zastępuje Pawła Kowala (nie wiem, czy jest ładny, ale pewnie ładniejszy) Panią Fotygą
Niby nic, niby przypadek, prawda?
Aż tu nagle jak grom z jasnego nieba jeden z najwierniejszych z wiernych, niejaki Zbychu Z. stwierdza publicznie o dziennikarzach, którzy ponoć byli inwigilowani, że oni tylko: 
  • "chcą pokazywać swoje ładne zdjęcia"
I teraz wszystko staje się dla mnie jasne, dla czytelników pewnie już też. Już wiadomo co czeka Polskę, co czeka nas wszystkich, gdy do władzy dopuścimy PiS. Po pierwsze wszystkich ładnych poza nawias, najlepiej gdzieś daleko, na przykład na Madagaskar, bo tam ładnie (wiem, bo oglądałem film "Madagaskar", a pingwiny to moi idole). A jak potem zostanie cała reszta, to po kolei - konkurs piękności i eliminacja. Bo nawet wśród dwóch najbrzydszych jest jeden ładniejszy. Zbychu Z. nawet nie spodziewa się (a mówią, że inteligentny), że poleci w pierwszej turze.  

I na koniec zostanie sam Prezes. I będzie mógł urządzić wszystko tak, jak chce. I nikt mu już więcej nie przeszkodzi. 

Mam nadzieję, że uprzedzam wszystkich w porę. I dlatego idę spokojnie spać. Dobranoc.

środa, 6 października 2010

Maryśka z dopalaniem

No i mamy. Marsze zwolenników marihuany, mające na celu blokowanie i tak zablokowanych i zakorkowanych miast (vide wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie) nie mogą być zakazane. Więc zwolennicy dopalania się maryśką mogą bezkarnie przez dwa tygodnie blokować miasto w godzinach szczytu. Obok sprawa z 'dopalaczami', w której prawdopodobnie wykorzystuje się luki prawne i sprzedaje środki psychoaktywne jako produkt kolekcjonerski, chociaż ani producenci, ani rozprowadzający w to nie wierzą.

Oba tematy mają wiele wspólnych aspektów.
Pierwszy to czyste kpiny z prawa, Państwa i jego obywateli.

Pierwszy przypadek - bo Ci potrzebujący wypełnienia wewnętrznej pustki zapaleniem 'marychy' kierują swoje frustracje przeciwko zwykłym ludziom, gdyż to ich dotkną ewentualne skutki blokady miast. Mam propozycję: niech się rozłożą obozem przed Sejmem albo Pałacem Prezydenckim i w ramach protestu rozpoczną głodówkę, oczywiście tak jak planują przez dwa tygodnie i oczywiście obejmującą tylko 'marychę'. To akurat przyjdzie im łatwo, bo ten specyfik nie uzależnia fizycznie - najwyżej dotkliwiej odczują psychiczną szarość w tamtym otoczeniu. Wszyscy będą zadowoleni, a ich protest dotrze tam, gdzie powinien. Jeżeli jeszcze dorzucą postulat zakazu handlu tytoniem, to psychicznie dołączę do nich i ich w ten sposób poprę. Do głodówki nie dołączę, bo jestem starym nikotynistą i nie zamierzam się katować. szczególnie w tamtych okolicach. Jeszcze zobaczę jakąś ulubioną twarz z mediów i na nikotynowym głodzie puszczą mi nerwy.

Przypadek drugi - sprzedawanie uzależniających środków psychoaktywnych jako produktu kolekcjonerskiego, w ramach zasady, że co nie jest zakazane to jest dozwolone. Ta skądinąd bardzo słuszna zasada jest tu wyraźnie nadużywana. Bo ani producenci, ani rozprowadzający nie wierzą w kolekcjonerskie przeznaczenie dopalaczy (przed kamerami oczywiście się zapierają - przecież to takie samo hobby jak filatelistyka, a to, że zbieracz znaczków robi to tylko po to, aby zlizać z niego klej - no cóż, nie odpowiadają za jego prywatne życie). Tyle, że dopalacz nie ma żadnych właściwości kolekcjonerskich, a kolekcjonerzy nie dokupują do kolekcji ciągle tych samych eksponatów. Chyba, że są to Jajka Fabergé.

Drugi aspekt sprawy pokazuje, że przede wszystkim młoda część społeczeństwa potrzebuje:
- oszukiwania się, że nie są tym, kim są i żyją tu gdzie żyją?
- wypełnienia wewnętrznej pustki, bo spędzili za dużo czasu przed ekranami telewizorów i nie zaczęli jeszcze myśleć samodzielnie?
- poprawienia samopoczucia, bo ich życie nie przystaje do wzorców, które widzą w mediach?
- poprawienia samopoczucia, bo nie znaleźli oparcia wśród najbliższych, a sami żyć jeszcze nie potrafią?
-  itp itd...
Dopalacze to taki sam samooszukiwacz jak alkohol, dla tych, którzy nie potrafią odnaleźć siebie tu i teraz. Tylko, że wszystkie te samooszukiwacze uzależniają i niszczą psychikę, i to jest największy dramat uzależnionych.
Mam silne odczucie, że jeśli spiję się czy zażyję jakieś środki psychoaktywne to bezpowrotnie stracę tę część swojego życia, gdy będę 'pod wpływem'. Bo wtedy to nie będzie 'mój świat'. I dochodziłem do tego nie poprzez 'akademickie rozważania', ale 'praktyczne' doświadczenia ze swojego życia.
O cóż więc chodzi? O to, by tego rodzaju doświadczeń nie ułatwiać młodym ludziom, których psychika i samoświadomość nie jest jeszcze ukształtowana, by nie uprawiali 'onanizmu na psychice', bo życie realne istnieje tu i teraz, i daje więcej możliwości niż człowiek jest w stanie przeżyć i objąć. Wystarczy otworzyć oczy i rozejrzeć się.

No i skutki działania dopalaczy mamy też ostatnio widoczne wśród polityków. 
Wyraźnie Donald T. musiał w piątek ostro zaimprezować i w sobotę wszyscy mogliśmy zobaczyć tego skutki. Tak się dzieje, gdy organizm nie jest przystosowany. 
Inny znów, znany wszystkim polityk bierze jakieś środki, co to mają napisane, że po ich zażyciu stają się samcami alfa na szczeblu państwowym, choćby poprzednio do bycia samcem nie upoważniała ich ani postura, ani psychiczna odporność, ani wrodzona inteligencja. Dla wzmocnienia działania tenże polityk podaje swoje najbliższemu otoczeniu środek powodujący bezgraniczne uwielbienie, ale myślę, że to jakaś wzmocniona odmiana ekstraktu z lubczyka, a nie dopalacz. W każdym razie dla zewnętrznego obserwatora to wygląda tylko śmiesznie.

Premier powinien się jednak bardzo poważnie zastanowić czy usunięcie dopalaczy z rynku nie przyniesie tragicznych skutków dla naszego państwa. Bo wtedy i te 15% czynnych jako tako członków rządu przestanie cokolwiek robić. A może to sprytne zagranie Tuska? Skonfiskować cały towar i będzie jak znalazł przez ładnych parę lat na codzienną obowiązkową porcję dla każdego członka rządu i szarego urzędnika państwowego. Zażywaną zawsze z poranną kawą.  Czego Państwu i sobie życzę.

wtorek, 28 września 2010

co ja mam o nich myśleć???

No i mamy samobójstwo polityczne i moralne w jednym, i to w dodatku zbiorowe. Nie sądziłem, że są zbiorowiska ludzi skłonne do takich zachowań w pierwszych politycznych rzędach. Ale są.
Nie sądziłem, że ktoś, kto popełnił takie samobójstwo może w dalszym ciągu pokazywać się publicznie z uśmiechem na ustach, ale może.
Myślę tu o Paniach Kluzik-Rostkowskiej, Jakubiak i Panu Poncyliuszu.
I jakoś nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w jakiejś innej scenerii.
Może mam już skrzywienie korporacyjne, a może to zwykłe ludzkie odczucie.
Zasada numer jeden (dla szefa): jeśli chcesz z kimś dalej współpracować, nie krytykuj go publicznie, bo nigdy więcej nie będziesz mógł na kogoś takiego naprawdę liczyć
Zasada numer dwa (dla pracownika czy jakkolwiek inaczej podległej osoby, wyznawana przez byłego szefa): jeżeli Twój szef publicznie Cię skrytykuje, a Ty nie wiesz dlaczego, to kolejno:
po pierwsze masz szefa palanta
po drugie jeżeli będziesz dalej wobec niego lojalny, to sam jesteś palant
po trzecie zmień szefa

Krótko i na temat. Dobranoc

piątek, 24 września 2010

Przypuśćmy ... czyli Pani Radziszewska

Przypuśćmy, że chcę wynająć część mieszkania. Zjawia się chętna rodzina lumpów, a ja im grzecznie odmawiam. Zjawiają się inni chętni - wynajmuję im nawet za cenę trochę niższą niż ta pierwsza rodzina chciała zapłacić. Przypuśćmy, że ci pierwsi dowiadują się o tym i składają na mnie skargę za nierówne traktowanie. Przypuśćmy, że Pani Radziszewska wypowiada się w tej sprawie, że w swoim ogródku mam prawo wybrać współlokatora. Na to zaczyna się ogólnokrajowa nagonka na Panią Elżbietę prowadzona przez niektóre media, SLD i Polskie Stowarzyszenie Lumpów (przepraszam PSL, niechcący wyszło ;-)). 
Powiecie, że nie złożą skargi, bo dobrze domyślają się, dlaczego im odmówiłem? Bo chcę mieć całe mieszkanie, ciszę nocną i większą pewność płaconego czynszu? Bo to mój ogródek? I potrafią to zrozumieć?
To co się dzieje wokół Pani Minister to właśnie taki zamach na własność prywatną. Nie o publiczną szkołę tu chodzi. 
Czy wyobrażamy sobie, by szkoła katolicka przyjęła nauczyciela muzułmanina, a szkoła muzułmańska księdza? Nie. A czy różni się obecny przypadek? Dokładnie niczym. I powinniśmy to sobie dobrze uświadomić.
I czy nazwanie lumpa lumpem, katolika katolikiem, muzułmanina muzułmaninem jest dla nich obraźliwe? Czy odezwą się jakieś środowiska by ukarać kogoś za takie odezwanie? Nie?
Dlaczego więc nazwanie geja gejem to jakaś zbrodnia? Czy geje uznają, że to wstyd być gejem???
I dlaczego Pan Schetyna mówi, że premier Tusk będzie miał trudną decyzję czy odwołać Panią Minister? Jeśli odwoła, to przyzna, że suwerenność co do przekonań w Polsce przestaje być suwerenna, a gejem wstyd być. Pierwsze fatalne, drugie 'niepoprawne politycznie'. Decyzja jest prosta. Dobranoc.

niedziela, 19 września 2010

Moja słaba wola

I zachciało mi się zaglądać do gazety. Po pięknym wczorajszym dniu znowu musiałem sobie zepsuć humor. I to Rzepą.
Na stronie B3 czytam, że Polska (czyli my, jakby się nie patrząc) musimy zapłacić "aż 127,8 mln zł" składek do MBOiR, bo należymy tam od 1987 roku, a składek dotąd nie płaciliśmy. Ale wg mnie nie ma problemu - skoro mieliśmy takie odroczenie w płatnościach, to na pewno co roku odpowiednią kwotę inwestowaliśmy i mamy teraz niezłe rezerwy. No chyba, że te rezerwy dawno zostały roztrwonione z dużym naddatkiem. Taki wniosek może dać informacja na stronie sąsiedniej, gdzie jest artykuł o szykowanym strajku w górnictwie śląskim. Tam nasze państwo utrzymuje z naszych kieszeni (czy z naszym przyzwoleniem? - Nie, nie pyta nas nikt o to) różne nierentowne holdingi i spółki węglowe. Czy jakikolwiek prywatny inwestor utrzymywałby coś takiego? Oczywiście nie, chyba, że byłoby mu to niezbędne do zysków z jakiejś innej powiązanej działalności. Czy tak jest u nas? Nie do końca - te zyski, to spokój rządzenia bez górniczych protestów. Zwykła 'kompromisowość' czy 'kompromitacja' - jak zwał tak zwał.
Dlaczego podałem na początku "aż 127,8 mln zł" zaległych składek? Bo Jastrzębska Spółka Węglowa przyniosła w 2009 roku "tylko" 339,8 mln zł strat.
A może zrobić narodowe referendum z jednym pytaniem:
Czy zgadzasz się, aby:
1. Twój roczny dochód realny był w dalszym ciągu obniżany o ... (tu potrzebne wyliczenia),
2. w Polsce powstawało o ... (jw) mniej przedszkoli, szkół, a opłaty były coraz wyższe
3. prognoza szansy otrzymania przez Ciebie emerytury spadła o ... % (jw)
za co Państwo Polskie zobowiąże się w dalszym ciągu utrzymywać wszelkie nierentowne zakłady pracy co pozwoli utrzymać bezsensowne zatrudnienie dla ca 5% zatrudnionych  kosztem wszystkich pozostałych?
I tyle.

sobota, 18 września 2010

I znów minął dzień

Tyle się w kraju dzieje, a ja sobie wszystko odpuszczam. Nie ma krzyż, nie ma katastrofa, nie ma polityka, nie ma wybory, stadiony, wizyty w prokuraturach, konferencje prasowe . Moja była czołowa hamerykańska firma, co to pracownik jest dla niej najważniejszy, stanęła na wysokości zadania i po 8 dniach od mojego zakończenia służby raczyła mi wysłać świadectwo pracy. Toż to tylko jeden dzień spóźnienia w stosunku do kodeksu pracy, a czymże jest dzień naprzeciw wieczności. Nawet nie puchem marnym.
Potem nasza ukochana PP przez tydzień transportowała ten list na odległość circa 250 km. Daje to 35 km na dzień, co jest wynikiem niezłym. Podali prawdopodobnie przez jakąś pielgrzymkę w ramach cięcia kosztów.
Więc nadszedł w końcu ten długo wyczekiwany dzień, gdy mogłem stać się pełnoprawnym bezrobotnym. Bo ileż można pracować - 23 lata w jednym budynku wystarczy w zupełności. Już myślałem sobie - tylko ja i Urząd Pracy. Oczywiście nic nie załatwiłem, bo gdzieś zapodziałem oryginał dyplomu, a bez niego bezrobotnym stać się nie mogłem. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że jeszcze będę musiał komuś tenże oryginał pokazywać i widziałem go ostatnio jakieś 20 lat temu.
Miałem jeszcze trochę czasu więc udałem się na wezwanie urzędu skarbowego, a wiadomo, że z nimi nie ma żartów. No i okazało się, że wyrok brzmi - nie złożyliście jednego PIT-a. Na to ja (jak zwykle przygotowany) wyciągam im jego kopię z ich pieczątką, co go przyjęli. Popatrzyli, pocmokali, kazali schować. Powiedzieli, że jak wyjaśnią, to znów wezwą, co by im tę kopię zostawić. Ja na to - a może zostawię już teraz? -Ależ tak nie można, musimy wyjaśnić, to wezwiemy do zostawienia. 
Czy ktoś się jeszcze dziwi, że w tym kraju jest jak jest, skoro pracodawcy olewają kodeks pracy, skrót PP to nie Poczta Polska, ale Poczta Pielgrzymkowa, obywatele gubią ważkie dokumenta, a urzędy przechodzą same siebie? 
No ale dość marudzenia, reszta dnia upłynęła pozytywnie, trochę poleżałem, Hitchcocka pooglądałem, nawet parę rzeczy załatwiłem, dziecko odebrałem ze szkoły. A chyba dobry humor to mam przede wszystkim dlatego, że ani razu nie poczytałem jakichkolwiek wiadomości bieżących. Czego i moim czytelnikom z całego serca życzę. Spróbujcie, a zobaczycie, że świat może być piękny.

środa, 15 września 2010

Mój komentarz do komentarza ;-)

Wyrwany ze snu,
przez szparki świńskich oczek widzę jakieś zapyziałe,
pozbawione jakiejkolwiek myśli, wstrętne oblicze.
Bez namysłu daję mu w mordę.
Brzęk tłuczonego szkła i duże odłamki lustra lądują u mych stóp

Knut - Tetralogia

K - Komentatorze - dzięki Ci wielkie za pierwszy komentarz. Tak, masz rację, uwielbiamy igrzyska. A fakt braku większych różnic ideologicznych czy politycznych u przeciwników w dużej mierze wynika z faktu, że różnica jest między czymś a czymś. No właśnie.
Więc wyjaśnijmy - mój wybór polityczny opiera się w dużej mierze na moim doświadczeniu z przeszłości - nie cierpię szefów, nie cierpię gdy ktoś z góry próbuje ingerować w moje życie, próbować narzucać mi jakiekolwiek poglądy. Tak było za PRL, ślady tego pokazywał PiS, gdy był u rządów czy teraz we wszelkich swoich wystąpieniach. Powtarzam - Boże chroń nas. Tak przed PiS, jak przed Magdaleną Środą i wieloma podobnymi. Niech się wyrażają tam, gdzie chce ich ktoś słuchać. Jeżeli całkowicie znikną z mediów, chyba tylko garstka odczuje jakąś pustkę, ja odczuję spokój nie natykając się na ich dziwaczne wypowiedzi.
Wolę PO, które we wszelkich sprawach światopoglądowych stoi (być może bezmyślnie ;-)) gdzieś tam z boku i nie pytane, nie wyrywa się do tablicy.



wtorek, 14 września 2010

Byłoby zabawne, gdyby nie było smutne

Myślę o podawanych przez media wypowiedziach członków PiS-u na temat kto miałby się zrzec udziału w życiu politycznym, rządzeniu itp. Smutne, bo jeśliby przyjąć ich punkt widzenia, oznaczałoby to,  że jesteśmy krajem, w którym nie istnieje żadna partia polityczna, która mogłaby go prowadzić sprawniej, szybciej, efektywniej. Nie wyobrażam sobie życia w kraju rządzonym przez lewicujące bądź populistyczne partie, w rodzaju SLD (zresztą ciągle nie rozliczyli się ze swoją przeszłością, co ich dyskwalifikuje w moich oczach) czy PiS (w dodatku z wodzowską władzą o autorytarnym zacięciu, nie nas Bóg broni). Jak przy wszystkich wyborach ostatnimi laty, tak i dalej będę głosować na mniejsze zło. Czy Polacy nie są zdolni stworzyć rozsądnej alternatywy dla PO? Tak aby można było autentycznie wybierać, a nie głosować w ciemno? Chociaż chyba nie. Tak pokazuje nam nasza historia. Obym się mylił.

czwartek, 9 września 2010

Dobre złego początki? Wierzę, że nie

No i od 9 dni jestem bezrobotnym, i to w takim mieście jak Lublin, gdzie wielu uważa, że żadnej pracy się nie znajdzie. A ja jestem innego zdania. Jeżeli masz dość beznadziejnych szefów, bezsensownych raportów, minimalnej płacy, udowadniania przed samym sobą, że nic w życiu nie potrafisz oprócz bycia pracownikiem najemnym, to znaczy, że wreszcie zaczynasz dojrzewać. Świat bez szefa (nawet najlepszego ;-)) jest piękny. Świat bez szefa beznadziejnego (którego nijak nie potrafiłeś szanować - miałem takich przez dwadzieścia kilka lat wykonywania pracy najemnej) jest fantastyczny. Świat, w którym odpowiadasz sam przed sobą, jest tym czego potrzebuję. A jeżeli nie teraz to kiedy??????
post scriptum: nie zawsze narzekałem na szefów, na pięciu jednemu wystawił bym ocenę dobrą, jednemu bardzo dobrą - naprawdę dużo nauczyłem się od niego. Powtarzam - świat bez szefa jest piękny