środa, 8 grudnia 2010

Po dłuższej przerwie w życiorysie, co to się właśnie skończyła, powracam z nowymi siłami do moich ukochanych Czytelników, którzy liczą na to, że znowu błysnę humorem albo przynajmniej złotym zębem. Muszę Was na wstępie rozczarować. Ani humoru, ani złotego zęba nie mam.
Teraz nastąpi po prostu nudny ciąg dalszy mojego posta.
Tylko jakiś odblask na ekranie monitora przeszkadza mi w pisaniu, ale to pewnie tylko błysk w moim oku tak się odbija. Pewnie znowu za bardzo wyszlifowałem sobie źrenicę.
Obok mnie siedzi Carlos, Don Carlos. 
Nie, nie trzyma mnie na muszce. Jest tylko, albo aż, kochanym sierściuchem. A ja, za dwa dni, zamierzam zrobić mu kuku. Dobrze, że tego nie wie i nie rozumie. Chociaż tak podejrzanie wpatruje się w to, co piszę.
Mam nadzieję, że Wikileaks nie udostępni mu rachunku, który za dwa dni podpiszę, bo będę miał przechlapane i w ramach zemsty Carlito zrobi mi to samo, co ja zamierzam zrobić jemu. Chociaż w tym przypadku strata byłaby nieporównanie mniejsza. Nawet mógłby nikt nie zauważyć.
Dzięki Bogu za Wikileaks, ale nie w tym przypadku.
Chciałem sobie poczytać jakieś wieści o nauce i temu podobnych bzdurach, by potem w przystępnej formie przedstawić je swoim PT Czytelnikom. Ale piszą tylko jakieś niestworzone rzeczy o bakteriach, co to arsenu potrzebują do życia. A przecież nikt w to nie uwierzy, tak jak w to, że kwadraty A i B mają ten sam kolor. A mają (jako znany niedowiarek sprawdziłem fotoszopem i zrobiło mi się głupio).

Więc po co pisać o rzeczach, w które nikt nie uwierzy, chociaż są prawdziwe? Wolimy wierzyć, w to, co prawdziwe nie jest. Nieprawdaż?
I to byłoby na tyle, bo konkluzja zbiła mnie z tropu, zszargała wszystko w co wierzyłem, i w ogóle. Dobranoc.

Brak komentarzy: