wtorek, 23 listopada 2010

No dobra, skończyła się cisza, więc można sobie pohulać. Bo jak mówi pewien mój ulubiony polityk "Gdyby nie perfidna akcja, byśmy te wybory wygrali". I to prawda. Bo na przykład, gdyby nie perfidna akcja moich genów, byłbym najprzystojniejszym gościem na świecie, itd. Więc też mam absmak. Bardzo mi się podoba to słowo. Jest takie jakieś, no wiecie. A tak w ogóle to współczuję gościowi, bo jakżeż to tak, dwa razy w ciągu roku przegrać przez tych samych ludzi, raz dlatego, że ich trzymał, drugi dlatego, że ich wyrzucił. To tak, jakbyś, Drogi Czytelniku, raz wywinął orła bo nie patrzyłeś pod nogi, a raz, bo właśnie tam spoglądałeś. Nic, tylko zżymać się na los.
Ale tak prawdę mówiąc moi ulubieńcy są tak monotonni, że już mi się rz.....gać chce, więc przysięgam nic o nich nie pisać. Przynajmniej dopóki nie weźmie mnie znów zdradziecka ciągotka. Jdmns.
A wracając do wyborów: jak pisałem wcześniej o tzw. kampanii wyborczej w mojej okolicy, to polegała ona na rozklejaniu gdzie popadnie swoich zdjęć z niezbędnymi danymi: numer listy i pozycja na liście. Za wyjątkiem gościa z samolocikiem nie zauważyłem śladu jakiegokolwiek programu (no chyba, że za program uznać hasła w rodzaju "jedyna z Lublina" lub "ruda do rady"), więc zdziwiłem się tak dużej frekwencji wyborczej. Proszę sobie wyobrazić, że ponad 40% uprawnionych poszło głosować na zdjęcia. Mam wrażenie, że rozpleniła się u nas moda wprost z  rządzącej Warszawy: zero programu, zero działalności. Ot, pokazać się gdzieś, czasami powiedzieć coś z większym lub mniejszym sensem i wystarczy dla maluczkich, czyli wyborców. Oni nie muszą przecież znać się na tym, co my tam, na wyżynach władzy robić będziemy, więc po cholerę ich informować. Wystarczy, że od czasu do czasu do prasy wymsknie się wiadomość, że kolejna zapowiadana ustawa idzie do kosza, albo, że budżet miasta się właśnie wali, albo, że nie będzie kolejnej zapowiadanej drogi, bo kaska potrzebna gdzie indziej.

I to mnie smuci, że właśnie w wyborach samorządowych nie pojawiło się więcej lokalnych sił, które zajęłyby się ze znawstwem lokalnymi problemami. Możemy zazdrościć (nie tylko Lublin, ale prawie cała Polska), takim przypadkom jak Gdynia czy niektóre gminy, gdzie ludzie wyraźnie głosowali na tych co już się sprawdzili. Tam przynajmniej wybór był świadomy. No cóż, podobno nasza demokracja jest jeszcze młoda i nie wykształciła swoich 'kadr'. Ciekawe czy dożyję innych czasów, szczególnie w tym południowo-wschodnim zaścianku lubelsko-rzeszowskim. Ot, taki polski skansen. 
Idę spać, bo mi się chce. Spać oczywiście.


  

Brak komentarzy: