piątek, 14 stycznia 2011

Czasami przychodzi taki czas, że człowiek zaczyna nagle widzieć to co robi tak bardziej obiektywnie (nazwijmy to olśnieniem, iluminacją, czy jak zwał tak zwał) - w każdym razie to taki moment, gdy stwierdzamy, że 90% naszej aktywności (to w przypadku optymistycznym, bywają przypadki na 100%) jest bez sensu. Najczęściej dzieje się tak, gdy w naszym życiu następuje jakiś dramatyczny zwrot lub wydarzenie. Wyłącza się wtedy codzienna rutyna i widzimy np., że wszystko co dziś zrobiliśmy, było bez znaczenia.

Okrutne, prawda?

Mi się takie przypadki zdarzają bez dramatycznych zwrotów, ot tak, z czystego widzimisia. Dobrze, że zawsze jest te 10% (w moim przypadku 38  - 67%) sensu w tym co robię. Tak dobry wynik osiągam w wyniku ćwiczeń i częstych iluminacji, czy może raczej stanu bezmyślenia - tzw. bezmyślności. Drugim czynnikiem osiągania dobrego wyniku jest minimalna aktywność, dzięki czemu nie robię niepotrzebnych rzeczy. Polecam, to doskonałe ćwiczenie.

Martwi mnie natomiast stan umysłów dwóch głównych rozgrywających naszej sceny politycznej. Popatrzmy: DT zachowuje się tak, jakby był w stanie ciągłego letargu, z którego następują chwilowe przebudzenia. Czasami odnosi się wrażenie, że pacjent robi więcej dobrego będąc w stanie letargu, niż w stanie pobudzenia. Bo nie robi wtedy bałaganu. Jeżeli u pacjenta występują chwilowe olśnienia czy iluminacje, to i tak najczęściej kończy się na niczym. Bogu dzięki, że kraj mimo tego jakoś funkcjonuje. Bo tak naprawdę, bardziej zależy to od nas, niż od tych na górze.

Przypadek drugi, czyli JK jest przypadkiem, któremu olśnienia zdarzają się tylko, jak jest na prochach i nie kontroluje się. W innych przypadkach świadomie unika takiego stanu, w myśl zasady, że myślenie zabija. I faktycznie, są przypadki, że po osiągnięciu pewnego stanu umysłu myślenie może zabić. To jest najprawdopodobniej taki przypadek. Taki pacjent znajduje się w stanie ciągłego pobudzenia, w którym tworzy swój własny świat, a tego zwykłego już nie widzi.

Co mnie niepokoi osobiście, to fakt, że ludzie często wybierają takich pacjentów na przywódców, czego dowodzi wiele przypadków poprzedniego stulecia. Co więcej, widać obecnie wielu fanatycznych wyznawców takiej osobliwości, zarówno na forach internetowych, jak i wśród dziennikarzy wszelakich mediów, polityków, czy na ulicy. To podobno znak ciężkich czasów, ale nie sądzę by takie teraz były. I nie jest to brak alternatywy, bo takowy nie rodzi fanatyzmów. 

Jedyna diagnoza, jaką mógłbym postawić jest taka, że stan ciągłego urojenia jest jednak dość powszechnym stanem wśród ludziowatych. Czym wpisuje się w normę. Przez co wpisuje się w demokrację. Która, jak mówią, nie jest idealna, ale nic lepszego nie wymyślono.

I tym smutnym akcentem mówię dobranoc.


Brak komentarzy: